Zarzut umyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy wydawał się logicznym nieporozumieniem. Pilot sam przecież siedział w rozbitym śmigłowcu, katastrofa dotyczyła go więc osobiście.

Spostrzeżenia, wywołane działaniem tzw. chłopskiego rozumu, przytrafiają się czasem w niecodziennych okolicznościach. Mnie przydarzyło się to przy opisywaniu okoliczności drobnej stłuczki. Urzędnik, o nic nie pytając, wpisał do formularza: "nieumyślne spowodowanie kolizji", po czym wyjaśnił - przecież nikt czegoś takiego nie robi umyślnie.

Tak samo było zapewne z podpułkownikiem Markiem Miłoszem. Tym bardziej, że nie chodziło o drobną stłuczkę, ale o katastrofę lotniczą, w której zagrożone było także jego własne życie.

Zarzut, mówiący o umyślnym sprowadzeniu niebezpieczeństwa katastrofy, spełnia zapewne kryteria formalne, obowiązujące w prokuraturze wojskowej; była katastrofa - powinien być winny i kara. Niespecjalnie trzymało się to jednak zasad zdrowego rozsądku.

Odbył się proces, zapadł wyrok, koniec.

Może tylko warto byłoby zbadać, dlaczego prognozy wojskowe nie ostrzegały 4 grudnia 2003 o możliwości oblodzenia silników, a cywilne - i owszem.

Bo że wojskowy pilot trzyma się prognoz wojskowych służb meteorologicznych - nikogo chyba nie dziwi?