Detektyw Krzysztof Rutkowski ujawnia okoliczności, w jakich matka małej Magdy przyznała, że porwania nigdy nie było. "Podstawieni świadkowie mieli zeznać, że nie doszło do napadu. Wtedy matka Madzi pękła i przyznała, że faktycznie napadu nie było" - mówi detektyw w rozmowie z dziennikarzami RMF FM. Matka twierdzi, że dziecko zginęło w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Maluch miał się wyślizgnąć z koca. Następnie matka ukryła ciało.

Maciej Grzyb: Nad rzeką w Sosnowcu jest kilkudziesięciu policjantów z grupy operacyjno-śledczej. Mają psa do przeszukiwania zwłok i co najważniejsze poszukiwania odbywają się przy normalnym świetle. W dobrym miejscu szukają policjanci?

Krzysztof Rutkowski: Tak, oczywiście w dobrym miejscu. W miejscu, gdzie wskazała matka. Ja wczoraj nie mogłem już wymusić na niej precyzyjnego określenia miejsca, ponieważ miała opory psychiczne.

Ale ona zaprowadziła pana w to miejsce?

Tak, dokładnie. Przeprowadziła nas przez kładkę, gdzie szukała miejsca do ukrycia zwłok. Tak powiedziała. Powiedziała również, że dziecko wyślizgnęło jej się z koca, który był bardzo śliski. Faktycznie, koc ma bardzo duży poślizg, w związku z tym, mogło tak się zdarzyć, że dziecko wyślizgnęło jej się z ręki. Uderzyło głową w próg w mieszkaniu, gdzie przebywała, przy ulicy Floriańskiej w Sosnowcu.

Policji na razie nie udało się przesłuchać matki. Pan ma to wszystko nagrane?

Tak, oczywiście mamy kompletne nagrania z przesłuchania. Trwały one półtorej godziny, przy przesłuchaniu byli obecni również dziadkowie, którym w pewnym momencie "otworzyłem oczy". Oczywiście przekazywałem informacje na temat Katarzyny W. policjantom.

Kiedy pan stwierdził, że coś jest nie w porządku w tej sprawie?

Po konferencji prasowej, która była w niedzielę. Poinformowałem policję o konieczności rozmowy na ten temat. Do chwili obecnej nikt się do mnie nie zgłosił. Wszyscy proszą o materiał z przesłuchania. Myślę, że to przesłuchanie powinno być wykonane dużo wcześniej. Musimy wziąć pod uwagę fakt, że Katarzyna W. była przesłuchiwana przez policjantów. Ale bez efektu.

Małgorzata Steckiewicz: Czy matka dziecka wyjaśniła, dlaczego nie zadzwoniła na pogotowie?

Tego oczywiście nie powiedziała, ponieważ była bardzo mocno wystraszona. Mówiła o swoim ciężkim dzieciństwie, jak również o konflikcie pomiędzy matką a nią przy kwestiach wychowawczych dziecka. Obawiała się też swojej teściowej.

Czy mówiła, gdzie był ojciec dziecka w momencie wypadku?

Ojciec był poza domem. Ja pamiętam, że szczegółowo opisywała nawet fakt, żeby kupił pieczarki na pizzę, którą mieli przygotować po powrocie do domu.

Czy cokolwiek wskazuje na to, że nie działała sama?

Nie sądzę, oczywiście jej pomysł na to, że została napadnięta, został przez nas bardzo szybko obalony. Wczoraj, kiedy zagraliśmy mocno operacyjnie i gra operacyjna, którą zastosowaliśmy w stosunku do matki poszukiwanej jeszcze do wczoraj Magdy przyniosła skutek. Podstawieni świadkowie mieli zeznać, że nie doszło do napadu. Wtedy pękła i powiedziała, że faktycznie do tego napadu nie doszło.