"Szkoci zaprotestowali przeciwko rządowi w Westminsterze" – mówi o wynikach referendum w Szkocji brytyjski dramaturg Nick Dear. W czwartek przy urnach za niepodległością opowiedziało się 1 mln 617 989 Szkotów. Szkocja zostaje jednak w Koronie. „Referendum z perspektywy czasu postrzegane będzie jako punkt zwrotny dla rządu” – mówi rozmówca korespondenta RMF FM w Londynie Bogdana Frymorgena.

Bogdan Frymorgen: Referendum zakończone. Struktura Wielkiej Brytanii pozostanie bez zmian. Nie ma rozwodu, ale czy mamy do czynienia z rodzinnym kryzysem? 

Nick Dear, brytyjski dramaturg: To całkiem jasne, że bardzo duży odsetek Szkotów, prawie połowa głosujących w Szkocji, zaprotestowała. Protestują bardzo mocno przeciwko rządowi w Westminsterze i sposobowi realizacji szczegółowej polityki społecznej w Szkocji. Wielu ludzi w całej Wielkiej Brytanii myśli podobnie, a więc to nie tylko szkocka optyka. Dzieje się to w momencie, który dyplomatycznie nazywamy zaciskaniem pasa. Ja nazywam to cięciami w świadczeniach socjalnych przy jednoczesnym bogaceniu się finansjery. Rezultat referendum nie przyniesie natychmiastowych zmian. Ale z perspektywy czasu postrzegany będzie jako punkt zwrotny, jako moment przesilenia dla rządu, który nie dba o interesy obywateli.  

Polityka Wielkiej Brytanii na razie pozostaje bez zmian, ale gdyby Szkocja odłączyła się od Korony, mielibyśmy sytuację, w której konserwatyści nigdy nie wygraliby na północy Wyspy, a natomiast zawsze tryumfowaliby na południu. Jakie znaczenie miałoby to dla demokracji? 

Partia Pracy w Anglii straciłaby duży elektorat. Bardzo trudno byłoby jej rywalizować z prawicą. Nie zapominajmy, że Anglia to także centrum finansowe w Londynie. Generuje ono dochód, który w żaden sposób nie przekłada się na to, co dzieje się w Szkocji, Walii czy Irlandii Północnej. To może się zmienić. Nie ma też gwarancji, że w Szkocji zawsze dominować będzie lewica. Nie wolno nam zapominać, że u podstaw tego, co dzieje się obecnie w Wielkiej Brytanii, leży demokracja i zawsze większość głosów decydować będzie o przyszłości tego kraju. Od regionalnych rządów powinno zależeć, w jaki sposób interpersonalne będą rezultaty przyszłych głosowań.  

I w tym spektrum demokracji, czy jest prawdopodobne, że w przyszłości Walia może chcieć referendum?

Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Nie wiadomo, co Walijczycy będą chcieli zrobić. To nie jest ważne. Wierzę, że to bardzo mało prawdopodobne. Są znaczące różnice między Szkocją a Walią. Szkocja ma dochody z ropy i gazu z dna Morza Północnego, Walia tego nie ma. To była podstawa do niepodległościowych dążeń w Szkocji. Jeśli nie posiada się takiego dochodu, a Walia go nie ma, dążenia niepodległościowe są osłabione.  

Przebieg kampanii w Szkocji wywołał wiele emocji, cała wielka Brytania przez moment znalazła się w bardzo traumatycznej sytuacji. Jesteś dramaturgiem. Czy napiszesz w przyszłości na ten temat sztukę?  

Fascynuje mnie los mniejszych krajów, które graniczą z większymi. Ten dramat rozgrywa się obecnie na dalekim wschodzie Europy, na Ukrainie. To fascynujące i przerażające jednocześnie. Imperium Brytyjskie nie istnieje, to twór z przeszłości, ale przyzwyczajeni byliśmy do tego, że Wielka Brytania jest nienaruszalnym monolitem. Gdy dorastałem, na Wyspach było nie do pomyślenia by kiedykolwiek mówiono czy dawano do zrozumienia, że ten monolit może kiedyś zostać rozbity. Sam fakt, że szkockie referendum mogło do tego doprowadzić, że o mało do tego nie doszło, ma znaczenie dla naszej przyszłości. Oczywiście, jako pisarz takie sytuacje i związane z nimi emocje bardzo mnie interesują.