Funkcjonariusze z Zakopanego wyjaśniają okoliczności upadku konia, który woził turystów do Morskiego Oka. Policję powiadomiło Tatrzańskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Na razie nic nie wskazuje na to, żeby w tej sprawie doszło do przestępstwa.

Przed tygodniem Tatrzańskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami złożyło zawiadomienie o padnięciu jednego z koni, który ciągnął wóz z turystami. Towarzystwo powiadomiła o sprawie anonimowa osoba. Turystka, która była świadkiem zdarzenia nakręciła film i zrobiła zdjęcia.

Widać na nich konia leżącego przed wozem na górnym przystanku zaprzęgów na Polanie Włosienicy. Turystka zaznaczyła jednak, że zwierzę wstało.

Właściciel konia, który został wezwany przez Tatrzański Park Narodowy, twierdził, że koń Bohun czuje się świetnie. Kiedy jednak przysłany przez TPN weterynarz odwiedził stajnię górala, stwierdził że brakuje w niej innego konia o imieniu Cygon. Zwierzę było bardzo podobne do tego, które widać na zdjęciu zrobionym przez turystkę. Mężczyzna twierdzi, że sprzedał zwierzę.

Upadek konia to nie przestępstwo

Policjanci przesłuchali już górala a w planach mają rozmowę z handlarzem, który rzekomo kupił konia. Nawet gdyby Cygon został sprzedany na rzeź, to według prawa nie jest przestępstwo. Ustawa mówi jedynie o karze za znęcanie się nad zwierzęciem. Musiałby się znaleźć świadek, który widział na przykład, że koń już nie mógł ciągnąć wozu z turystami, a woźnica jeszcze popędzał go batem - Kazimierz Pietruch z zakopiańskiej policji. Takiego świadka na razie nie udało się znaleźć.

Jedyna kara, jaką do tej pory poniósł woźnica, jest zawieszenie licencji na przewożenie turystów.

Teza, że koń rzeczywiście padł, a w jego miejsce góral próbował podstawić innego, na razie nie znalazła potwierdzenia.