Szef ze wspólnikiem pobili pracownika, który chciał odejść z firmy. Kierowcę z Siemianowic Śląskich zaatakowano przed własnym domem, na oczach żony, gdy odbierał świadectwo pracy i zaległą pensję - pisze "Gazeta Wyborcza".

Mirosław Litiński z Siemianowic Śląskich to zawodowy kierowca. Od 17 lat jeździł tirami po całej Europie. W styczniu zaczął pracować w firmie transportowej z Sosnowca - czytamy w "Wyborczej".

Mężczyzna był wzorowym pracownikiem. Sam również nie narzekał na płace. W firmie nie pracowało mu się jednak dobrze, ze względu na atmosferę. Nie dogadywał się bowiem z Tomaszem D., prawą ręką szefa, który - jak opowiada pan Mirosław - miał rozstawiać innych po kątach. Dlatego Litiński postanowił się zwolnić. Robert N. miał mu zapłacić 3 tys. zł zaległego wynagrodzenia, wydać świadectwo pracy oraz zwrócić kartę kierowcy.

By załatwić formalności związane z rozwiązaniem umowy o pracę, szef przyjechał do pana Mirosława. Formalności trwały raptem dwie minuty. Litiński na masce auta podpisał rozwiązanie umowy oraz pokwitowanie odbioru pieniędzy i karty kierowcy. I wtedy, kiedy żegnając się, podałem rękę szefowi, D. założył na dłoń kastet i mnie zaatakował - mówi Litiński.

Poszkodowanemu pomaga Stowarzyszenie Pomocy Ofiarom Przestępstw (SPOP). W Polsce nie ma niewolnictwa i nikt nie może zmusić pracownika do zatrudnienia w danej firmie albo karać go za to, że chce się zwolnić - podkreśla Józef Kogut, prezes SPOP.

Więcej na ten temat w najnowszym wydaniu dziennika.

"Gazeta Wyborcza"