Haiti, jeśli w ogóle komukolwiek trzeba to przypominać, uznawane jest za synonim ubóstwa i tragedii. Tylko w Wigilię kilkudziesięciu emigrantów z tego kraju zginęło, po tym jak ich przeładowana łódź zatonęła u wschodnich wybrzeży Kuby. Nawet przed gigantycznym trzęsieniem ziemi, które zniszczyło Port-au-Prince, stolicę kraju, w styczniu 2010 roku, Haiti było wyrzutem sumienia obu Ameryk.

Teraz Michael Martelly, nowy prezydent, chce zmienić wizerunek swojego kraju i pokazać go jako miejsce, gdzie warto prowadzić biznes. Jego urzędnicy mówią o potencjale turystycznym (Haiti ma wybrzeże o długości 1700 kilometrów), bardzo produktywnej sile roboczej i potencjale dla rolnictwa - plantacjach mango i kawy. Mieszkańcy Haiti nie wystawiają rąk tylko po jałmużnę. By odzyskać swoją godność oferują te ręce do pracy - powiedział ostatnio Martelly w czasie konferencji dla inwestorów sponsorowanej przez Inter-American Development Bank.

Urzędnicy z organizacji pomocowych mówią, że Martelly jest najbardziej probiznesowym prezydentem od lat 80. XX w., czyli od momentu, gdy Haiti stało się krajem demokratycznym. Zobowiązał się stworzyć pół miliona miejsc pracy w ciągu trzech lat, co powinno znacząco zmniejszyć stopę bezrobocia nawet o 40 procent. Ten proces się już zaczął. W listopadzie przecięto wstęgę w parku przemysłowym w pobliżu drugiego największego miasta na Haiti - Cap Haitien. W stworzonym w ramach koreańskiego przemysłu odzieżowego parku pracę znajdzie 80 tysięcy ludzi.

Inna południowokoreańska firma - LS Cable and System rozważa otwarcie fabryki. W tym roku mają się też zacząć prace nad pierwszym od dziesięcioleci nowym międzynarodowym hotelem na Haiti. Będzie to Mariott.

Rząd ma nadzieję, że uda się zmniejszyć liczbę kroków potrzebnych do założenia biznesu z 12 do 2, chce też poluzować przepisy dotyczące zagranicznych właścicieli nieruchomości. Laurent Lamothe, minister spraw zagranicznych, który również jest przedsiębiorcą w sektorze telekomunikacyjnym, chce wykorzystać placówki dyplomatyczne Haiti jako swoiste centra doradztwa inwestycyjnego.

Inwestorzy, którzy chcą lokować pieniądze na Haiti, natrafiają jednak na przeszkody. Największą jest tragiczny stan, a właściwie brak infrastruktury. Za prąd trzeba zapłacić 23 centy za kilowatogodzinę, podczas gdy w sąsiedniej Republice Dominikany kilowatogodzina kosztuje 14 centów.

Mimo że Haiti odnosi pewne sukcesy w eksporcie mango, producenci ciągle tracą nawet połowę zbiorów w czasie transportu, na drogach, których stan jest fatalny. Nawet najskromniejsze zakwaterowanie jest kosztowne.

Prezydent Martelly jest niedoświadczonym politycznie populistą. Będzie miał trudności z przeprowadzeniem przyjaznych dla biznesu reform przez parlament, w którym jego partia zajmuje ledwie kilka miejsc i który odrzucił jego dwóch kandydatów na premiera. Rząd waha się, czy odnowić mandat dla Tymczasowej Komisji Odbudowy Haiti, ciała utworzonego po trzęsieniu ziemi do rozdzielana pomocy zagranicznej.

Prezydent Martelly może mieć rację, że by zachęcić prywatnych inwestorów, Haiti musi zmienić swój wizerunek kraju korzystającego z zewnętrznej pomocy na kraj ciężko pracujących ludzi. Ale sama zmiana wizerunku nie wystarczy, trzeba też zmienić realia, a to może być znacznie trudniejsze.

Tłumaczenie Agnieszka Witkowicz