„Wychowaliśmy z mężem 12 dzieci, wydaję mi się, że to na jedną matkę i jednego ojca wystarczająca ilość” – mówi w rozmowie z RMF FM Henryka Krzywonos, która stworzyła rodzinę zastępczą. W Dniu Matki przyznaje: "Macierzyństwo nigdy się nie kończy. Zawsze się o swoich dzieciach myśli, ile by nie miały lat".

Czy pani tęskni za wychowywaniem dzieci?

Absolutnie nie, mam inne zadania do wykonania. Wychowaliśmy z mężem dwanaścioro dzieci, wydaję mi się, że to na jedną matkę i jednego ojca wystarczająca ilość, a może nawet i za dużo. W tej chwili natomiast pomagamy innym dzieciom, ale oczywiście pamiętamy też o swoich. Wtedy, kiedy trzeba im coś podrzucić, kiedy u nich się coś dzieje, nadal są naszymi dziećmi. Wychowaliśmy dwanaścioro dzieci, ale to dzieci potrzebujących, które wzięliśmy z domu dziecka. Kiedy one przyszły, były z chorobą sierocą, ale wyszły z tego. Myślę, że dlatego też mówiąc o nich mówię, że są naszymi dziećmi, bo je wychowaliśmy kiedy były małe, to po pierwsze. Po drugie, wszystkie dzieci noszą nazwisko mojego męża. Poza najstarszym Jasiem, który wtedy, kiedy zmienialiśmy dzieciom nazwiska, już miał przeszło 20 lat, więc to byłoby bez sensu. Natomiast kiedy dzieci odeszły z domu, to nie znaczy, że zapomnieliśmy o nich.

Czyli kontakt cały czas jest żywy?

Oczywiście, tak jak każda matka pracuję, wyjeżdżam, więc mam jakieś tam zajęcia. Kiedy jestem w domu też mam zajęcia. Tutaj na Kaszubach staram się pomagać szkołom, w mniejszym lub większym stopniu, jak mi się uda. Dzisiaj jest ciężko, bo ludziom brakuje pieniędzy po prostu. Ciężko znaleźć sponsora, ale udaje się otwierać niektóre drzwi, za co dziękuję ludziom, że mają ogromne serce i w tym miejscu w którym powinni mieć. Także bez przerwy coś robię.

Cytat

Kiedy się kocha dzieci, to nie ma zwątpienia

Z tego wynika, że pani ma bardzo dużo energii i zapału do pracy. Były na pewno przez te lata nie raz ciężkie momenty zwątpienia, kiedy się myślało "mam już tego dość "

Kiedy się kocha dzieci, to nie ma zwątpienia. Człowiek wie, że musi zrobić pracę, której się podjął. Jeśli kocha się dzieci bardziej, niż powinno się je kochać, a ja tak kochałam własne dzieci, to robi się różne głupoty. Polegają one na tym, że człowiek nie jest konsekwentny w swoich czynach. Na przykład, kiedy moje dzieci wybierają sobie karę, za to co zrobiły. Mój syn najczęściej mówił: "to ja nie wychodzę przez tydzień na dwór", ale jest lato i przychodzi dzień, gdzie jest prawie 40 stopni na dworze, a on siedzi przy stole i mówi "mama, mamo..". Mówię: poczekaj aż ojciec wyjdzie, żeby nie widział. Ojciec wychodzi, a ja go puszczam. Więc moja konsekwencja gdzieś ucieka, mój mąż miał do mnie o to pretensje. Ale nie można być konsekwentnym, kiedy się kocha własne dzieci. Nie ma konsekwencji w wychowaniu dzieci wtedy, kiedy mówimy o szkoleniu dzieci, ustawieniu w jednym rzędzie, tego nie da się zrobić. Życie jest tylko życiem.

Cytat

Matka oczekuje od swojego dziecka, aby czasem powiedziało "Mamo, kocham Cię"

Byłaby jakaś rada dla kobiet, które są matkami? Pomyślcie o tym, by czasem odpuścić?

Myślę, że one zawsze odpuszczają. Jeśli matka naprawdę kocha swoje dzieci, to zawsze odpuszcza. Zawsze jest trochę walnięta na ich punkcie i to dobrze, bo musimy kochać własne dzieci. One muszą znać swoją wartość. Dzieci muszą być tulone, upomniane, trzeba im mówić, że się je kocha. Tak samo jak matka oczekuje od swojego dziecka, aby czasem powiedziało "Mamo, kocham Cię". To jest bardzo ważne, więc zmusza mnie pan tutaj, żebym zaraz zaczęła płakać. Dla mnie to są rzeczy wciąż żywe, wciąż realne.

Absolutnie nie mam takich zamiarów.

Nie jestem matką, która na co dzień by biegała do nich, bo jest ich dużo. Biorąc pod uwagę to, że na początku, kiedy moje dwie córki się wyprowadziły, poszłam odwiedzić jedną, nie byłam u drugiej. Miały do mnie o to pretensje, wtedy powiedziałam sobie, że nie będę do nich biegała często, żeby nie było pretensji. Teraz, kiedy przyjeżdżamy z mężem do domu, jedziemy do jednej z córek, to do niej przyjeżdżają inne córki, więc spotykamy się razem i to jest fajne. Więc myślę, że wszystko u nas jest w porządku.

Cytat

Każda matka, która kocha swoje dzieci, to choćby miało one 50 lat, to się nimi martwi

Ta więź jest na tyle silna, że kiedy one mają problem zawsze przybiegną?

Przyjeżdżają albo dzwonią, oczywiście ja w miarę swoich możliwości im pomagam. Ostatnio miałam przypadek, kiedy siedzę z moimi córkami i pytam: jak tam? Jedna odpowiada, że wszystko w porządku, ale ja wiem, że tak nie jest. Wtedy czekam, kiedy będzie okazja i wciskam coś tam w rękę. To dla mnie jest normalne, powinno być normalne dla każdej matki i każdego rodzica. Życie każdej matki tak wygląda, nie tylko moje. Nie dlatego, że ja wychowałam nie swoje dzieci, które stały się moimi dziećmi. Ale każda matka, która kocha swoje dzieci, to choćby miało one 50 lat, to się nimi martwi.

Czyli macierzyństwo nigdy się nie kończy?

Nigdy się nie kończy. Zawsze się o swoich dzieciach myśli, ile by nie miały lat.

Jak ważną rolę w tym wszystkim gra cierpliwość?

Powiem tak, u nas w domu było dwie osoby. Mąż stonowany, ale bardzo upierdliwy, czyli jak moje dzieci coś zrobiły to sadzał je i tłumaczył, tłumaczył. Syn kiedyś powiedział, że wolałby po tyłku dostać, niż słuchać jego wywodów. Ja jestem natomiast choleryczką, szybko powiedziałam to, co miałam do powiedzenia i na tym się kończyło. Nigdy nie wracałam do tej sprawy. Więc to są jakby dwie różne rzeczy. Z tym że moje zachowanie kończy się, myślę jak u większości matek. Widzimy w swoich dzieciach to, że nasze dziecko jest najlepsze, najpiękniejsze. Nie ważne, że ich jest dwanaścioro, one wszystkie są piękne. Nie daj Boże, żeby ktoś by na nie rękę podniósł. Każda matka by ją złamała. Nie ma mowy, aby ktoś skrzywdził moje dzieci. To są takie rzeczy bardzo porównywalne ze zwierzętami nawet. Wszyscy mamy jednakowy instynkt. Wszyscy kochamy, każda matka, która naprawdę kocha swoje dzieci, której zależy na wychowaniu, która kiedyś chce być zadowolona z tego co wychowała, udaje się w większej czy mniejszej mierze. Czasem matka ma troje dzieci, jeden jest księdzem, drugi policjantem, a trzeci złodziejem. Dla wszystkich chciała jednakowo. To zależy też od genów, wcześniejszych genów, od charakteru człowieka i od matki jak rozdziela swoją miłość, to jest bardzo ważne.

Co by pani poradziła tym kobietom, które może mają z tym kłopot?

No ja nie miałam takiego problemu. Jak początkowo szukałam zabawy z moimi dziećmi, żeby coś zrobić, w nocy wymyśliłam, że następnego dnia położę się na podłodze i pozwolę po sobie poskakać. No i też tak było, moje dzieci kładły się na mnie, jedno na drugim i była piękna zabawa. Trenowaliśmy ją do czternastego roku życia naszych dzieci, bo później musiałam to skasować, bo przydusiłyby mnie, więc musiałam to jakby wyrzucić z naszej zabawy, ale od małego dzieci brałam na kolana, każdy po kolei, mówiłam każdemu do ucha, że go bardzo kocham, najbardziej na świecie.

Wierzyły w to zawsze? Bo nie można każdego dziecka kochać najbardziej.

Kiedy moja córka wyszła za mąż, urodziła się pierwsza wnuczka Klaudia, to stałyśmy w kuchni i ona mówi: "Ale wie mama, że mama mnie oszukiwała", "Ale jak to cię oszukiwała?", "Bo mama mówiła, że najbardziej mnie kocha na świecie, a to nieprawda". "Bo każda mama tak mówiła, tak bo to jest prawdą, ja was kocham najbardziej na świecie, każde jedno, razem czy osobno, wszystkie was jednakowo kocham i tak też jest, o wszystkie mnie serce boli, wszystkie kocham, nie da się inaczej".

Czy dziś w Polsce możemy w jakimś stopniu mówić o kryzysie macierzyństwa?

Wie pan, to jest tak bolesny temat. Wracam do Pucka.

Czy pani się czasem nóż w kieszeni nie otwiera, kiedy jakieś tam informacje medialne kolejne docierają?

Proszę pana, otwiera mi się nóż wtedy, kiedy słyszę: "Matka to zrobiła". Nie zrobiła tego matka. Żadna matka nie skrzywdzi własnego dziecka. Jedno zwierzę znam, może za mało, ale jedno zwierzę znam, z którym obcowałam, to jest królik, który potrafi zjeść swoje potomstwo. Natomiast matka, która rodzi, która bierze dziecko pierwszy raz na ręce, to jest instynkt, że ona go kocha, żeby nie wiadomo jak, żeby było kalekie, brzydkie, to się kocha, bo to jest moje, to jest moje dziecko, które kocham ponad życie. Nie ma innej możliwości. Wtedy mówimy na nią matka, nie mówimy na kogoś kto niszczy, kto katuje, kto krzywdzi, kto zabija. Ja powiem, nie uważam siebie za nie wiadomo kogo, mam tylko średnie wykształcenie, ale muszę powiedzieć, gdybym miała możliwość, teraz już jestem za stara, powinnam pójść na psychologię. Wtedy, kiedy na Śląsku kobieta zabiła swoje dziecko, Madzię, to ja w pierwszej chwili wiedziałam, że ona je zabiła, tam nie było porwania. Mąż się śmiał, mówił: masz jakieś odbicia. Ale wiedziałam o tym, że ona to zrobiła. Nie było możliwości, wszystkie fakty mówiły o tym, że ona to zrobiła. I w Pucku to samo. Proszę pana. ja przeżywam strasznie, jak mogło zginąć to pierwsze dziecko i nikt na to nie zwracał uwagi. To straszne, że doszło do zabójstwa drugiego dziecka. I może z racji tego, że prowadziłam Rodzinny Dom Dziecka. Ale muszę panu powiedzieć, że ja te obydwie sprawy bardzo przeżyłam. Uważam, że te panie nie zasługują na miano matki, absolutnie. Nie powinny dostać żadnego kwiatka na Dzień Matki, bo nie zasługują na nie. Ci drudzy z Pucka skrzywdzili nie tylko dzieci, które przybrali do rodziny zastępczej, ale również swoje dzieci, no tragedia. Dzień Matki to powinien być dla matki, która naprawdę troszczy się o swoje potomstwo. Ubolewam nad tymi rzeczami, bo to są straszne, ale takich matek jak ja, to jest pewno miliony i one też ubolewają, czy u nas w Polsce czy za granicą, także to słowo jest bardzo ważne, ale też nieważne dla innych, którzy na to nie zasługują, tyle.

Jakie są najpiękniejsze chwile, które pani wspomina z tego czasu, kiedy pani miała nawet dwanaścioro dzieci?

Proszę pana, takich chwil jest bardzo, bardzo dużo, ale najpiękniejsza moja chwila, kiedy miałam rodzinę zastępczą, przyjęłam Jasia do rodziny zastępczej, adoptowaliśmy Agnieszkę.

To był ten moment, kiedy jeszcze było dwoje tych dzieci?

Tak. I Jasiu został naszym dzieckiem w tej rodzinie zastępczej. Proszę pana, 26 maja, Dzień Matki, Jasiu wchodzi do kuchni, z tyłu trzyma coś za plecami, wchodzi z Agnieszką, Agnieszka mówi: "Kocham Cię, mamo", a Jasiu mówi: "Wiesz ciociu, przyniosłem Ci kwiatki, bo jesteś lepsza jak była moja mama". I to dzisiaj powoduje, że łza się kręci w oku, a wtedy spowodowało, że nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. To był najprzyjemniejszy dzień w moim życiu, nie będzie nigdy takiego, wtedy kiedy się słyszy od kogoś, że się lepiej sprawuje opiekę. Cudowne to było. A Janek miał 15 czy 14 lat wtedy, więc to było coś pięknego.

To był pani pierwszy Dzień Matki?

To nie był mój pierwszy Dzień Matki, ale dzień, który zapamiętam do końca życia.

Tych łez miałem nie wydusić, ale chyba są niestety... Ale są to łzy szczęścia, mam nadzieję?

No tak, szczęścia, bo nadal kocham go tak, jak tego pierwszego dnia, nic innego nie może się zdarzyć.