Francuska inspekcja pracy zajmie się sprawą oszukanych Polaków, którzy wyjechali do pracy we Francji. "Żyjemy w koszmarnych warunkach. Pomóżcie nam!" - pisali w mailu na adres fakty@rmf.fm. Nasz korespondent Marek Gładysz interweniował w ich sprawie w polskiej ambasadzie w Paryżu i polskim konsulacie w Lyonie.

W rozmowie z naszym korespondentem konsul Dariusz Dobrowolski obiecał, że sprawą zajmie się teraz francuska inspekcja pracy, którą natychmiast zawiadomił. Powiadomił też Państwową Inspekcję Pracy we Wrocławiu, bo właśnie tam znajduje się siedziba firmy Eurokontakt, która wysłała Polaków do pracy przy zbiórce jabłek w sadzie z La Chapelle d’Angillon.

Jeśli nie uda się wyegzekwować od firmy Eurokontakt zapewnienia bezpiecznego powrotu dla tych ludzi, pozostaje oczywiście opcja udzielenia pomocy finansowej przez konsulat na ich powrót do kraju - zapewnił również konsul Dobrowolski. Pomoc będzie miała charakter pożyczek, które mogą zostać umorzone, jeżeli dana osoba nie będzie miała pieniędzy, by pożyczkę zwrócić. W ten sposób powrót do kraju zostanie zagwarantowany wszystkim robotnikom - również tym, którzy nie mają na to pieniędzy.

Konsul zaznaczył również, że później pracownicy będą mogli dochodzić swoich praw przed polskim sądem.

Właściciel sadu: Zimno nie jest można otworzyć okna

Nasz korespondent skontaktował się również telefonicznie z właścicielem sadu, w którym pracują Polacy. Telefonicznie, bowiem kiedy pojechał na miejsce, właściciela tam nie było. Pracownicy twierdzą zresztą, że niemal zawsze jest nieobecny.

Pierre-Marie Lagogue nie chciał powiedzieć, ile płaci firmie Eurokontakt za akordową pracę polskich pracowników sezonowych, ale zapewnił, że chodzi o takie same taryfy, jakie płaciłby francuskim robotnikom. Może więc chodzić o mniej więcej 19 euro za 350-kilogramową skrzynkę jabłek, z czego polscy robotnicy dostają - jak twierdzą - 12 euro. Żeby zarobić około 30 euro, każdy z nich musi więc zerwać prawie tonę jabłek dziennie - uważając oczywiście, by nie poobijały się przy umieszczaniu ich w skrzynkach - czuwają nad tym kontrolerzy.

Od tych pieniędzy odejmowane jest 3,50 euro dziennie za zakwaterowanie, koszty zużycia prądu i wody oraz w wielu przypadkach 1 euro dziennie za dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne.

Zapytany o fatalne warunki zakwaterowania części Polaków, właściciel sadu odpowiedział, że mają wszystko, czego potrzeba. Kiedy nasz korespondent poinformował, że był już na miejscu i na własne oczy przekonał się, w jak koszmarnych warunkach zakwaterowani są Polscy, Lagogue zmienił nieco ton. Przyznał, że "nie jest to wielki luksus". Zapewnił też, że nie wiedział np., że sufit toalety przecieka, a lodówka nie działa, oraz że żadnego szczura nie widział. W toaletach i łazienkach woda przecieka tylko z rur. Mogę uwierzyć natomiast, że materace śmierdzą i jest wilgoć - stwierdził, ale też dodał, że jego zdaniem nie stanowi to wielkiego problemu, bo "nie jest zimno" i można otworzyć okna. Zapytany, co zamierza zrobić, by poprawić warunki zakwaterowania pracowników, odpowiedział, że "nie należy przesadzać, bo budynek przecież się nie sypie".

Smród, wilgoć, pleśń, szczury

Sprawą zajęliśmy się po bulwersującym mailu, jaki wpadł na naszą redakcyjną skrzynkę. Szczury wychodzą wieczorem i w nocy, mają 30-40 centymetrów. Materace śmierdzą tak, jak przepocone skarpetki po tygodniu. Wszędzie tynk odpada od ścian, jest wilgoć i pleśń - opisywał Markowi Gładyszowi jeden z pracowników.

Polacy skarżyli się również na głodowe pensje. Jak mówili, obiecywano im 50 euro dniówki, a w ostatniej chwili umowy zostały zmienione w taki sposób, że w ogóle nie zdali sobie z tego sprawy.