Razem z innymi wyborcami kandydata zmiany ogromnie się cieszę z niedzielnego D-Day, czyli Dnia Dudy.

Powiem szczerze, że do samego końca nie wierzyłem w zwycięstwo człowieka, któremu od samego początku ufam jak mało któremu polskiemu politykowi. Nawet założyłem się o dużą bombonierę z moją koleżanką, z którą współprowadzę Fakty, że wygra rywal mojego kandydata. A jednak się pomyliłem. I to jest dla mnie pomyłka, którą raduję się o wiele bardziej niż jakąkolwiek trafną diagnozą. To taka moja felix culpa - szczęśliwa wina, że byłem takim niewiernym Bogdanem.

Nie wierzę bowiem w demokrację w III RP i nadal jestem niedowiarkiem. Zaufałem Andrzejowi Dudzie, ale będę bardzo uważnie przyglądał się jego kolejnym prezydenckim posunięciom. Musi on przede wszystkim odbudować prestiż naszego kraju, zdegradowanego do roli pariasa w wyniku Tragedii Smoleńskiej. Jego zadaniem będzie kontynuacja polityki prowadzonej przez śp. Lecha Kaczyńskiego - powrotu do tradycji solidarnościowych i niepodległościowych. Duda z pewnością napotka ogromny opór ze strony pogrobowców PRL-u i pasożytniczych sitw. Ma jednak wielką szansę na sukces ze względu na swoje walory osobowe: moralne i intelektualne. Duda nie jest uwikłany w żadne agenturalne powiązania, nie ma na niego żadnych "haków". To ogromna zaleta w moich oczach, ale nie dla wszechwładnego lobby wywodzącego się z bezpieki. Przewiduję gwałtowny kontratak tych sił.

Dodam jednak, że i tu chciałbym się mylić. Jestem gotów poświęcić jeszcze trochę gotówki, by kupić kolejną bombonierę, jeśli te moje czarne wizje się nie ziszczą.