Banał i tajemnica, absurdalność okoliczności i ponura polska przeszłość, mieszają się w sprawie dokumentów przetrzymywanych przez państwa Kiszczaków w sposób niezwykły, nawet jak na polskie warunki. Na pawlaczu generała od lat tykała bomba zegarowa, pytanie, czy jej wybuch, po 26 latach polskiej transformacji potrafi jeszcze zmienić polityczną rzeczywistość.

Banał i tajemnica, absurdalność okoliczności i ponura polska przeszłość, mieszają się w sprawie dokumentów przetrzymywanych przez państwa Kiszczaków w sposób niezwykły, nawet jak na polskie warunki. Na pawlaczu generała od lat tykała bomba zegarowa, pytanie, czy jej wybuch, po 26 latach polskiej transformacji potrafi jeszcze zmienić polityczną rzeczywistość.
Gen. Czesław Kiszczak na zdjęciu z 1980 roku / CAF /PAP

Na razie wiemy niewiele. Wdowa po generale dostarczyła do IPN dokument z 74 roku, dotyczący TW Bolek. Powiedziała, że ma takich więcej. Prokuratorzy weszli do jej domu. Wynieśli stamtąd kilka pudeł. Zapewne z kolejnymi dokumentami. Czekamy na to, co w nich jest. Sama generałowa twierdzi, że nie chciała dokumentów sprzedać, a oddać, bo "Mąż mi powiedział, że mam to oddać prezesowi IPN-u, te dokumenty". A papiery pojawiły się dopiero teraz, bo "mąż był nastawiony na ochronę polskiego bohatera", a "gdyby nie to, co zrobił Kiszczak, nie byłoby nagrody Nobla dla Polaka, nie byłoby polskiego bohatera". Co jest o tyle, hm..., kontrowersyjne, że kierowane przez Czesława Kiszczaka MSW, w 1982 roku, przeprowadziło potężną operację, która miała nie dopuścić do przyznania liderowi Solidarności Nobla. W jej trakcie najpierw preparowano niektóre dokumenty, a potem różnymi kanałami starano się - skutecznie - dostarczyć je ambasadzie Norwegii. I to - jak się zdaje - opóźniło przyznanie Wałęsie nagrody, o rok. W tym fragmencie tej historii, najbardziej niezwykłe wydaje się to, że - jak się okazuje - w domu Czesława Kiszczaka, od 26 lat leżały spokojnie dokumenty SB, co samo w sobie stanowi przestępstwo - i nikt nie wpadł na to, by przeprowadzić u niego rewizję i je przejąć.

O samym dokumencie, który Maria Kiszczak przyniosła do Instytutu, od lat, wiadomo było, że został sporządzony - fakt ten został bowiem odnotowany w aktach sprawy obiektowej krypt. ARKA (obserwacja Stoczni Gdańskiej). Dokument był informacją, spisaną 16 listopada 1974, przez kapitana Dąbka, pseud. Madziar na podstawie rozmowy z TW Bolek. Treść tego dokumentu była jednak nieznana i uważano go za zaginiony czy też zniszczony. Gdyby jego zawartość dowodziła, że w listopadzie 74 współpraca Bolka z SB była kontynuowana, byłby on najpóźniejszym z dokumentów potwierdzających fakt jej trwania. Do tej pory, ostatnim z takich dowodów była bowiem kopia pokwitowania przyjęcia pieniędzy przez TW Bolek z czerwca 1974.  Kolejne dokumenty dowodziły już, że w 76 roku TW zaczął odmawiać rozmów z oficerami SB, że był wobec nich arogancki i nie rokował dalszej współpracy.   

Czy ten dokument jest sensacją? Umiarkowaną. Acz jest istotny dla poszerzania wiedzy o kontaktach TW Bolek z SB. Ale prawdziwą sensacją byłoby odnalezienie dokumentów, które dowodziłyby, że ta współpraca trwała również w końcu lat 70, czyli w czasach, kiedy najbardziej prawdopodobny TW Bolek działał już w Wolnych Związkach Zawodowych - a takich dokumentów nie ma.

Tyle chłodnej analizy. Choć sprawa jest na tyle gorąca, że mało kto chłód tu zachowuje. Ja staram się na nią spojrzeć bardziej z pozycji historyka niż dziennikarza. A historyczna wiedza, podpowiada, że ocena człowieka, który współpracował ze służbami specjalnymi własnego czy obcego państwa, nie zawsze daje się zamknąć w zero-jedynkowych kategoriach czerni i bieli, dobra i zła. Od lat jestem przekonany, że Lech Wałęsa ma w swoim życiorysie kilkuletni epizod współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Nie jestem w stanie ocenić na ile (i czy na pewno w pełni) - psychicznie - potrafił się z niego wyzwolić w czasach późniejszych. Nie wierzę, by - jak twierdzi wielu - SB sterowała jego działaniami w czasach legalnej i podziemnej Solidarności. Gdyby tak było, Służba Bezpieczeństwa nie grałaby jego papierami przy sprawie Nobla czy w próbach skłócenia związkowych działaczy. W polskiej historii mieliśmy wiele przykładów ludzi, którzy jak Romuald Traugutt, służyli w carskiej armii, by potem stanąć na czele anty-rosyjskiego powstania, czy jak Józef Piłsudski - współpracowali ze służbami Austro-Węgier, by w momencie, gdy współpraca ta przestała być przydatna dla sprawy niepodległości - odwrócić się od nich plecami. Być może (i uważam, że tak było), historia Lecha Wałęsy jest historią podobną. Uważam jednak, że dawny przywódca związku powinien wreszcie się z niej rozliczyć. I przestać oplatać swą przeszłość w zaklęcia typu "zwycięzców nikt nie sądzi". Jeśli tego nie zrobi, sprawa Bolka zawsze przyćmiewać będzie jego wizerunek i - niewątpliwe moim zdaniem - historyczne zasługi.