Dojeżdżający do stacji Baby maszynista pociągu towarowego z powodu niezgodnych wskazań kolejnych semaforów zablokował na kilka godzin ruch na linii kolei warszawsko-wiedeńskiej. Urząd Transportu Kolejowego przyznaje, że nie mógł zrobić nic innego. Nie dziwmy się, jeśli po tym wydarzeniu nastąpi seria podobnych, z tego samego powodu.

"Mam pół kartonu meldunków maszynistów o podobnych niesprawnościach urządzeń" - powiedział mi dziś szef Związku Zawodowego Maszynistów Leszek Miętek. Na jednym semaforze sygnał brzmi "możesz jechać z maksymalną dopuszczalną prędkością", na kolejnym, który powinien to potwierdzać, tuż przed rozjazdem, sygnał brzmi na przykład "zmniejsz prędkość do 40 km/h i zmień tor". Dotąd maszyniści pokornie te polecenia wypełniali, mimo że świadczą dobitnie, że z urządzeniami na kolei nie jest dobrze. Dzisiejszy przypadek w Babach może to zmienić.

Wyobraźmy sobie, że dokładnie tak opisanej sytuacji towarzyszy mgła. Pędzący z prędkością 100 km/h ciężki towarowy skład mija jeden semafor potwierdzający maksymalną prędkość. Sygnał drugiego, nakazujący gwałtowne zbicie prędkości do 40 km/h i zmianę toru, tuż przed wjazdem na rozjazd i stację - widoczny jest nie z odległości kilkuset, ale kilkudziesięciu, a nawet kilkunastu metrów. Jak wyhamować kilkusettonowy skład, by nie doprowadzić do wykolejenia?

Jeśli jest prawdą, że niezgodności we wskazaniach semaforów są w Polsce nagminne (a kilka ostatnich wypadków na kolei, ze Szczekocinami włącznie, nie pozwala tego wykluczyć), a maszyniści zaczną postępować tak, jak nakazują procedury i zdrowy rozsądek - w najbliższym czasie może dojść do serii podobnych przypadków wstrzymania ruchu.

Na Twitterze na jeden z zapowiadających to moich wpisów odpowiedział Jacek Prześluga, do niedawna członek Zarządu PKP: " (...) niezgodności są wszędzie, niestety. Tylko znika strach o mówieniu na ich temat".

I słusznie, że znika.

I nie wolno za to winić maszynistów, podobnie jak nie wolno ignorować doniesień o podobnych przypadkach, które wydarzyły się dotąd.

Nie wiem, czym dokładnie zajmują się poszczególne spółki PKP, ministerstwo transportu czy Urząd Transportu Kolejowego. Wiem, że tym się zająć powinny natychmiast.

Żeby trzymanie informacji o podobnych przypadkach w specjalnym kartonie nie było tym, na co wygląda na pierwszy rzut oka - makabryczną dokumentacją możliwych katastrof.