Na terenie nieczynnej elektrowni w Didcot w środkowej Anglii trwają poszukiwania trzech osób uznanych za zaginione po wczorajszym zawaleniu się budynku zakładu. Obiekt został zamknięty w 2013 roku. W wypadku zginęła jedna osoba. Kilka zostało rannych.

Do wypadku doszło podczas prac specjalistycznej ekipy, która zajmowała się wyburzaniem starych budynków. Od wtorku ratownicy razem z psami przeszukują gruzowisko. To niezwykle niebezpieczna praca, z powodu niestabilności żelbetowej konstrukcji - podkreślają specjaliści. Jak potwierdziła firma zarządzająca obiektem, doszło do katastrofy budowlanej, której przyczyną nie była eksplozja. Jak doszło do wypadku - ustali specjalna komisja.

Według doniesień, w opuszczonym budynku nie było materiałów szkodliwych dla zdrowia. 50 pracowników, którzy w momencie zawalenia się konstrukcji, przebywali w pobliżu, potrzebowało pomocy medycznej. Mieszkańców okolicznych domów poproszono o zamknięcie okien.

Liczący 10 pięter budynek miał zostać wysadzony w ramach likwidacji całego zakładu. Napędzana węglem elektrownia została wycofana z eksploatacji po 43 latach pracy. Trzy potężne kominy zostały zburzone w ubiegłym roku. Pozostałe budynki czekają na swoją kolej.

Nieopodal opuszczonej elektrowni działa druga, napędzana gazem. Jej bezpieczeństwo nie jest zagrożone. Operator opuszczonego obiektu miał zakończyć prace likwidacyjne do końca tego roku.

(ug)