Teoretycznie nie ma na to żadnych szans. San Marino nie walczy o punkty, walczy o to, by schodzić z boiska z godnością i podniesionym czołem. W tak małym kraju nie potrzeba do tego zwycięstw czy nawet remisów. Wystarczy brak pogromu. Polacy, jeśli dziś nie wygrają zdecydowanie, i nie strzelą kilku goli, nie będą mogli zejść z podniesionym czołem. Inny kraj, inne wymagania.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nawet efektowne 10:0 niewiele zmieni. Cięgi, jakie zebrali piłkarze za mecz z Ukrainą, są w pełni zasłużone. Oczywiście mecz nie ułożył się po ich myśli i po siedmiu minutach mogli się czuć jak Andrzej Gołota w starciu z Lamonem Brewsterem, kiedy nie wiedział, co się stało, a stało się już wszystko. Ale, tak jak Gołota, tylko oni sami są sobie winni. Ukraina nie rzuciła się niczym wściekły lew, wykorzystała szkolne błędy, nieporozumienia i przy sprzyjającym szczęściu znokautowała biało-czerwonych. A gdy ci próbowali się podnieść, zresztą całkiem ciekawie - uważam, że między 10 a 40 minutą zagrali naprawdę interesująco - po raz trzeci zostali powaleni na deski i było po meczu.

Dziś zapewne wygramy różnicą kilku bramek, tylko niewiele to nam powie o stanie zespołu. Na tle sympatycznych amatorów z najsłabszej drużyny świata nawet piłkarski słabeusz wygląda na profesora. A nam zdecydowanie bliżej do słabeusza. Porażki z Urugwajem, Irlandią i Ukrainą nadzwyczaj boleśnie o tym przekonały.

Z drugiej strony walczyć zawsze można. Przed nami seria czterech, teoretycznie łatwiejszych spotkań. San Marino, Mołdawia, Czarnogóra i znowu San Marino. Może się okazać, że na jesieni humory się nam poprawią. A jeśli punkty potracą faworyci, to może wróci nadzieja na awans do mundialu. I wtedy przed ostatnimi starciami z Ukrainą i Anglią napompujemy balon do granic niemożliwości. Bo niemożliwością wydaje się dziś gra na mistrzostwach świata. I znów Ukraińcy i Anglicy sprowadzą nas na ziemię i zaczną się rozliczenia, szukanie winnych i poszukiwania nowego trenera. I przyjdzie nowy trener, może nawet z zagranicy, i rozpocznie budowę, i znów napompuje balon, i znów piłkarze go przekłują i znów... To może lepiej przegrajmy już dziś.