"Jedyny taki przypadek, kiedy jedna rodzina, jedna linia kobiet rządzi bezpośrednio po sobie Polską". Tak Kamil Janicki, autor książki "Damy polskiego imperium", podsumowuje dzieje trzech kobiet: Jadwigi Kaliskiej, Elżbiety Łokietkówny i Jadwigi Andegaweńskiej. Skupia się przede wszystkim na Piastównie, siostrze Kazimierza Wielkiego, która zasiadła na tronie Węgier. "Niezwykle silna dama i niezwykle umiejętna nie tylko w polityce…. To jest chyba jedyny przypadek w dziejach tej epoki, a może w ogóle w dziejach Europy, gdy matka przez całe życie perfekcyjnie dogaduje się ze swoim synem. On - Ludwik Węgierski jest królem, ale to ona jego najważniejszą doradczynią. Ten duet trzęsie całym kontynentem" – mówi nam Kamil Janicki.

Joanna Potocka, RMF FM: Muszę powiedzieć, że byłam zaskoczona. W tej książce są same intrygi, polityczne gierki, wyrachowane kalkulacje, do tego trup ściele się gęsto. Czy tak wyglądała średniowieczna Europa?

Kamil Janicki: Rzeczywiście, właściwie wszystkie nasze władczynie, nasi władcy uczestniczyli w fascynujących spiskach, intrygach - to jest epoka niezwykle emocjonująca. Mnie wiele z tych faktów zaskoczyło. Mam nadzieję, że państwa też, ale to jest rzeczywiście fakt historyczny. Starałem się oddać rzeczywistość XIV wieku niczego nie koloryzując.

Zanim urodziła się Jadwiga Andegaweńska, musiały przyjść na świat dwie wspaniałe kobiety - najpierw jej prababcia Jadwiga Kaliska. Później jej babka Elżbieta Łokietkówna, niesamowicie ciekawa postać, jak pan sam to narysował. Polityk rozgrywający europejską scenę polityczną średniowiecza. Barwna postać, z którą liczyły się dwory, papieże. Do tego jeszcze bogata kobieta, która sypała srebrem i złotem.

Tak, jadąc do Włoch - powiedzielibyśmy dzisiaj - na wakacje, Elżbieta zabrała ze sobą 5 ton złota i 7 ton srebra. Niesamowite pieniądze, które najpotężniejsi królowie zbierali przez długie lata. To do niej papieże szli po prośbę, po radę. Gdy cesarz po pijaku obraził ją, nazwał bezwstydnicą, Elżbieta mało nie wywołała największej wojny całej epoki. To była niezwykle silna dama i niezwykle umiejętna nie tylko w polityce. Potrafiła też świetnie dogadywać się ze swoją rodziną. To jest chyba jedyny przypadek w dziejach tej epoki, a może w ogóle w dziejach Europy, gdy matka przez całe życie perfekcyjnie dogaduje się ze swoim synem. Oni dzielą się obowiązkami. On - Ludwik Węgierski jest królem, ale to ona jego najważniejszą doradczynią. Ona przejmuje władze, kiedy tylko jest taka potrzeba, i ten duet trzęsie całym kontynentem.

Poplotkujmy o Elżbiecie, córce Łokietka. Straciła palce w dość, jak to pan opisuje, pikantnych okolicznościach. Miała w obronie wyciągnąć rękę, żeby obronić swoje dzieci przez mieczem wściekłego ojca, którego córkę miał zgwałcić nie kto inny jak Kazimierz Wielki. Ile w tym jest historycznej prawdy, a na ile są to ploteczki?

Jest to historia, która budzi dużo wątpliwości, ale myślę, że bardziej dlatego, że mamy problem pogodzić się z tym, że nasz wielki król, jedyny król w historii Polski, który zdobył ten przydomek Kazimierza Wielkiego mógł być gwałcicielem. Ale są różne niestety kroniki, zarówno czeska jak i włoska, jak i wreszcie polska kronika Jana Długosza, gdzie oddano ten epizod. Kazimierz, wtedy jeszcze młody chłopak, dopiero uczący się politycznych kuluarów, przybywa na Węgry, żeby zdobyć poparcie, wojsko w ramach sojuszu ze swoją siostrą - właśnie Elżbietą. A tam wdaje się właśnie w dziwaczny romans z jej dwórką, który - jego zdaniem - mógł być romansem, ale - zdaniem Jana Długosza - trzeba na to popatrzeć zupełnie inaczej. Czyli było to podstępne spotkanie pod przymusem, gdzie Klara Zach nie miała żadnego prawa do decyzji. Dzisiaj historycy, jeśli się zastanawiają, to nie nad tym, czy to spotkanie doszło do skutku, ale na tym, jakie było jego tło. Moim zdaniem, nie należy tego dłużej pudrować. Trzeba powiedzieć wprost - Kazimierz Wielki, niestety, był gwałcicielem i przez resztę życia kobiet wcale lepiej nie traktował.

Losy Klary są dosyć smutne...

Tak, to jest kobieta, która według tej relacji Długosza poskarżyła się swojemu ojcu. Ten uniesiony gniewem, rzucił się na rodzinę królewską. Wtedy mąż Elżbiety - swoją drogą król węgierski - schował się pod stół, a to ta wielka władczyni musiała zasłaniać własną rodzinę, ale kara była straszna. Całą rodzinę Felicjana Zacha wymordowano. Do trzeciego pokolenia zginął każdy. Jeśli dobrze pamiętam - do siódmego pokolenia zostali obróceni w niewolników. Odebrano majątki wszelkim osobom, które miały coś wspólnego z rodziną Zachów. Natomiast Klara poniosła karę szczególną, ponieważ obcięto jej nos, obcięto jej palce, obwożono ją po całych Węgrzech, gdzie miała powtarzać, że "to spotyka każdego zdrajcę". Więc nie tylko została sponiewierana przez naszego królewicza, ale też następnie poddana najstraszliwszym torturom.

Następnie mamy naszą Jadwigę. Właśnie te polityczne umiejętności jej babki Elżbiety doprowadziły do tego, że kilkadziesiąt lat później dziewczątko, jak pan sam pisze, kolejna córeczka na dworze węgierskim, a nie wyczekiwany syn, do tego stopnia niechciana, że nikt nawet nie zapisał, kiedy to dziewczątko przyszło na świat, a później została królem Polski.

Tak, to jest dziwaczna sytuacja. W XIV wieku już naprawdę zapisywano daty, zapisywano wydarzenia. Natomiast Jadwiga była tak nieistotna dla swoich rodziców, że kompletnie zignorowano fakt, że przyszła na świat. Nikt nie przewidywał dla niej rzeczy wielkich. Miała dwie starsze siostry. Kiedy już Ludwik Węgierski pogodził się z tym, że nigdy nie doczeka się syna, to dla nich przewidywał tron. Jednak najstarsza Katarzyna umarła i Jadwiga nagle została wyznaczona na przyszłą władczynię Węgier. Natomiast miała matkę, która robiła wszystko, byle tylko się jej pozbyć. Elżbieta Bośniaczka to chyba najgorsza królowa w naszych dziejach. Królowa ta nawet nigdy nie pofatygowała się do Polski. Zdecydowała, że dla niej będzie korzystniej, żeby cała władza została skupiona w rękach tylko jednej najstarszej córki, którą łatwo manipulowała. I w efekcie trwa w Polsce kilkuletnie burzliwe bezkrólewie. Polacy chcą mieć własną władczynię. Chcą mieć kobietę, która przybędzie do nich do Krakowa i stąd będzie rządzić. I wreszcie udaje im się wywalczyć w naprawdę skompilowany sposób właśnie to, żeby Jadwiga została polską królową. Natomiast to, co jest szczególnie ciekawe, to jest jedyny taki przypadek, kiedy jedna rodzina, jedna linia kobiet rządzi bezpośrednio po sobie Polską. To zawsze, jednak zmienialiśmy dynastię, zmienialiśmy pochodzenie naszych władczyń, a tutaj mamy właśnie prababkę, babkę, potem matkę, która nie najlepiej się zapisała, i wreszcie córkę Jadwigę. Przez sto lat ta jedna kobieca rodzina rządzi Polską i rządzi Europą.

Zaciekawiła mnie jeszcze jedna rzecz, o której pan pisze, że nie wiemy, jak wyglądała Jadwiga. Wszystkie jej portrety były sporządzone przez ludzi, którzy nie byli jej współcześni, więc to były pewnie życzenia, jak mogłaby wyglądać.  Dużo światła rzuciło na to badanie, już po otwarciu krypty w XIX i XX wieku. Wiemy, że była jak na te czasy postawną kobietą, blondynką. Natomiast rzuca pan bardzo śmiałą tezę, że wszyscy wiemy, jak wyglądała Jadwiga, natomiast nie zdajemy sobie z tego sprawy. Oczywiście, mówię o obrazie na Jasnej Górze.

Tutaj niestety muszę powiedzieć, to nie jest moja teza. Mój pomysł na napisanie książek jest taki: przeczytać możliwie całą literaturę naukową, poszukać wszystkich ciekawych, nieznanych, zapomnianych, niszowych teorii. Tutaj jedna z takich teorii opublikowana w kościelnym czasopiśmie naukowym "Ruch Biblijny", jeśli dobrze pamiętam, właśnie wskazuje na pewne zastanawiające epizody z historii powstania obrazu jasnogórskiego. Kojarzymy szramę, która znajduje się na obrazie, ale zapominamy, że obraz wcale tak nie wyglądał pierwotnie. Ta szrama jest to taki symboliczny ślad. Obraz został kompletnie zniszczony w ataku husytów na klasztor i został wykradziony, połamany, chyba dla tej pięknej złotej ramy, w której się znajdował. I na dobrą sprawę namalowano go ponownie. Tym zajął się - jako fundator - król Władysław Jagiełło, już po śmierci Jadwigi. I są różne takie detale na temat tego, skąd sprowadzał artystów, jak nimi dyrygował, jak bardzo surowo nakazywał przemalowywać ten obraz wielokrotnie, żeby uzyskać idealny efekt. No i tutaj jest teoria, że może nie chodziło wcale o wierność względem Matki Boskiej, której przecież, no nigdy nie mógł zobaczyć, ale o to, żeby ten obraz w pewnym stopniu przypominał jego pierwszą, ukochaną żonę, którą - na dobrą sprawę - zaczął chyba doceniać dopiero po jej śmierci.