25 mieszkańców Chodzieży w Wielkopolsce zatruło się włośnicą po zjedzeniu kiełbasy z dzika. Jedna osoba trafiła do szpitala. Dopiero trzecie badanie weterynaryjne wykazało obecność pasożyta w mięsie. Sprawą zajmuje się prokuratura z Chodzieży. Martwego dzika znalazł myśliwy.

Po spożyciu kiełbasy jedna osoba leży w szpitalu, pozostałe korzystają z pomocy ambulatoryjnej. Mężczyzna, który rozprowadzał trefną kiełbasę - jak twierdzi - we wrześniu znalazł w rowie martwego dzika. Zwierze prawdopodobnie zostało potrącone przez samochód. Mięso zostało zbadane i po korzystnym wyniku przerobione na kiełbasę. Sprawa jest dziwna - nawet powiatowy lekarz weterynarii nie potrafi wytłumaczyć skąd w kiełbasie znalazły się pasożyty, skoro w mięsie ich nie znaleziono. Wiadomo, że mężczyzna zmieniał swoje zeznania, raz twierdził, że dzika upolował, a dopiero później przyznał, że go znalazł. Teraz, za wprowadzenie do obiegu zakażonej żywności pracownikowi chodziezkiego nadleśnictwa, grozi kara do ośmiu lat więzienia.

Według lekarzy włośnicą można się zatruć po spożycia mięsa z upolowanego dzika - mięsa, dodajmy, którego nie przebadał weterynarz. Objawy choroby mogą wystąpić nawet po czterdziestu dniach. Ostatnie masowe zatrucie włośnicą zanotowano rok temu w województwie kujawsko-pomorskim. Do szpitala w Świeciu trafił wtedy myśliwy i jego żona, którzy zjedli mięso upolowanego przez siebie dzika. Dwa lata temu włośnicą zaraziło się ponad 100 osób w tym samym województwie. Źródłem epidemii też było nie przebadane mięso dzika.

foto Archiwum RMF

07:15