O tym, ze powiedzenie "sport to zdrowie" nie obowiązuje w profesjonalnym sporcie, wiemy nie od dziś. Teraz okazuje się, że sport może być niezdrowy także dla... kibiców. Wyniki badań naukowców z Cornell University wykazały niezwykły wzrost śmiertelności zachorowań na grypę w rejonach USA, skąd pochodzą drużyny awansujące do finału rozgrywek ligi futbolu amerykańskiego NFL, słynnego Super Bowl. I co ciekawe, ten zaskakujący na pozór związek można łatwo wytłumaczyć.

Fani New Orleans Saints świętujący wygranie ligi w 2010 roku (zdj. ilustracyjne) //DAVID RAE MORRIS /PAP/EPA

Wszystko bierze się z niezwykłej popularności Super Bowl i tradycji, że mecz finałowy ogląda się w jak najliczniejszym gronie znajomych, przyjaciół lub... zupełnie przypadkowych osób. Wieczór Super Bowl to wiec okazja do urządzania spotkań w domach, ale też wychodzenia do pubów, z których większość prezentuje mecz na dużych ekranach. Takie szaleństwo z naturalnych względów przeżywają przede wszystkim mieszkańcy miast, czy stanów, które kibicują akurat występującym w finale drużynom. I właśnie tam wtedy wirusy grypy najszybciej się rozprzestrzeniają.

Analiza pochodzących z lat 1974-2009 danych, dotyczących śmiertelności na grypę w najbardziej wrażliwej części populacji, czyli u osób powyżej 65 roku życia, wykazują na jej aż 18-procentowy wzrost tam, skąd finaliści Super Bowl pochodzą. Sytuacji nie poprawia też fakt, że mecz rozgrywany jest na początku lutego, kiedy często przypada szczyt zachorowań na grypę.

Mechanizm, który za tym stoi ma ścisły związek z częstotliwością spotkań ludzi, którzy w danym rejonie świętują sukcesy swojej drużyny - mówi współautor pracy, profesor Nicholas Sanders z Cornell University. Przyjmujesz gości na imprezie z okazji Super Bowl, wychodzisz do baru, gdzie wielu ludzi zgromadziło się na małej przestrzeni, to wszystko przyczynia się do rozprzestrzeniania tego typu choroby - dodaje.

Co ciekawe, starsze, najbardziej wrażliwe osoby wcale nie muszą w tych imprezach uczestniczyć. Zaraziłeś się i dzień po Super Bowl odwiedzasz swoich rodziców albo idziesz do pracy w domu opieki i problem gotowy - tłumaczy Sanders.

Naukowcy z Cornell University nie przypuszczają, by ich odkrycie miało zmienić w radykalny sposób zachowanie kibiców. Co najwyżej sugerują fanom Carolina Panthers i Denver Broncos, by w tym roku częściej myli ręce i nie dzielili się z nikim przekąskami, czy napojami. Traktują swoją analizę raczej jako przyczynek do zrozumienia ogólnych mechanizmów przenoszenia się chorób i potwierdzenie, że w przypadku niektórych z nich unikanie większych zgromadzeń jest najskuteczniejszym sposobem minimalizacji ryzyka.