Nowe amerykańskie propozycje obrony rakietowej, sformułowane przez Waszyngton jesienią ubiegłego roku opierają się na nadmiernie optymistycznej ocenie skuteczności rakiet SM-3. To one miałyby niszczyć wrogie pociski. Zdaniem dwóch amerykańskich fizyków, cytowanych przez dziennik "The New York Times", SM-3 sie do tego nie nadają. Przynajmniej na razie.

Prezydent Barack Obama, likwidując projekt budowy tarczy antyrakietowej zapowiedział, że chce oprzeć obronę na lepiej sprawdzonym i bardziej efektywnym systemie rakiet Standard Missile-3, umieszczonych na okrętach, a z czasem także w bazach lądowych. Pentagon twierdzi, ze testy potwierdziły 84 procentową skuteczność tych rakiet w zwalczaniu celów balistycznych. Analiza wyników testów, przeprowadzona przez Theodore'a Postola z MIT i George'a Lewisa z Cornell University, pokazuje jednak, że w najlepszym wypadku można mówić o skuteczności na poziomie 10 do 20 procent.

Zdaniem fizyków, o pełnym sukcesie można mówić tylko wtedy, gdy pocisk kinetyczny trafi bezpośrednio we wrogą głowicę. Pentagon tymczasem za sukces uznawał także trafienie w samą rakietę, które może zmienić jej tor, ale nie niszczy głowicy i nie zapewnia, że do wybuchu ładunku nie dojdzie. W takim przypadku sukces może okazać się naprawdę pozorny. Kontrowersje w tej sprawie wykraczają daleko poza samą ideę obrony przed pociskami państw wrogich, takich jak Iran, czy Korea Połnocna. Przekonanie o skutecznosci SM-3 to podstawa planów redukcji liczby amerykańskich głowic nuklearnych. A to już nie przelewki...