Od pewnego czasu jesteśmy świadkami umierania chrześcijaństwa w Syrii. W miejscu, gdzie się ono rodziło, gdzie działali apostołowie, krew męczenników - jak nigdy wcześniej - zrasza pustynne obszary tego kraju. Ta książka to fascynująca opowieść o wspólnocie Kościoła, której życie toczy się pomiędzy romantyką bezkresnych piasków i kamienistego pustkowia, a tragedią pustyni ruin i zniszczeń, spowodowanych pożogą wojenną. Autor zaprasza nas na pielgrzymkę do starożytnego klasztoru Mar Musa, który nie tak dawno został przywrócony do życia przez charyzmatycznego włoskiego jezuitę, o. Paolo Dall’Oglio. Klasztor stał się prawdziwą duchową oazą, miejscem spotkań i modlitwy chrześcijan obu tradycji oraz muzułmanów. Niestety w 2013 r. o. Paolo, ten współczesny Ojciec Pustyni, został porwany. Do dziś nie wiadomo, co się z nim dzieje. Autor, o. Zygmunt Kwiatkowski SJ, należał do grona jego współpracowników.

Agnieszka Wyderka RMF FM: Zacznijmy tę naszą opowieść od starożytnego klasztoru. Jak to się stało, że takie miejsce było w stanie połączyć ludzi różnych wyznań?

o. Zygmunt Kwiatkowski, autor książki "Życie między pustyniami": Najpierw nie było tego klasztoru przez całe 1000 lat. Dopiero jak przyjechał Paulo Dall’Oglio, młody jezuita z Włoch, pełen energii, odbył tam rekolekcje i po tych rekolekcjach powiedział: "ja się stąd nie ruszam. Ten klasztor trzeba odbudować". Zaczął go odbudowywać siłami osób, które przybywały tam jako pielgrzymi. To oni nosili te pierwsze kamienie. To byli ludzie z różnych stron świata. A później, kiedy już stanął ten klasztor, miał renomę miejsca spotkania otwartego cały świat. I tak było.

Jak - z punktu widzenia polskiego misjonarza - wygląda życie między dwoma pustyniami?

To były moje dwie osobiste pustynie. Pierwsza pustynia polegała na tym, że niepodziewanie znalazłem się na Bliskim Wschodzie. Dla mnie to była pustynia kulturowa. Ja nie mogłem porozumieć się z ludźmi. Byłem tam samotny. Musiałem znów uczyć się jak mały dzieciak alfabetu i języka arabskiego. Pojechałem tam i rzeczywiście zostałem umieszczony na pustyni nie mogąc się z nikim porozumieć. A na pustyni człowiek modli się i człowiek marzy i człowiek skarży się, ale to wszystko są monologi. I to jest ta pierwsza pustynia i kiedyś z Paulo podczas wspólnego wyjazdu w starożytnych ruinach klasztoru odgruzowaliśmy dawny ołtarz, to co zostało z niego, i tam odprawiliśmy pierwszą mszę świętą. Później to stało się centrum duchowe, do którego ciągnęli ludzie z różnych stron świata.

A ta druga pustynia tak nagle spadła - to jest pustynia tych czasów wojny, która odmieniła oblicze tego kraju. Odkształciła stosunki pomiędzy ludnością chrześcijańską, muzułmańską - to jest ta pustynia, która grozi Bliskiemu Wschodowi i widzimy jej efekty w postaci tej masy uciekinierów, którzy kierują się do Europy.

Jaka jest pozycja chrześcijan w Syrii? Czy rzeczywiście chrześcijaństwo tam wymiera?

Wprost przeciwnie - chrześcijaństwo jest tam pełne wigoru. Niesamowicie dużo się tam działo w kościołach, w parafiach. To była radość zobaczyć tych ludzi, jak oni potrafią świętować, się angażować, modlić, bawić. Tam modlitwa nie jest tak bardzo uduchowiona i oderwana od realiów życiowych. Jeśli się świętuje, to się świętuje w kościołach, ale wokół kościoła są obozowiska i tam są tańce i śpiewy.

OTO FRAGMENT KSIĄŻKI

Opuścić czy pozostać?

Tytuł tego rozdziału pochodzi z listu dr. Nabila Antaki, który został opublikowany w znanym dzienniku bejruckim "L’Orient-Le Jour", 4 września 2014 r. Doskonale przedstawia on zasadniczy dylemat, przed którym stoją teraz chrześcijanie syryjscy, chociaż nie jest to wyłącznie ich dylemat. Doświadcza go również wielu muzułmanów. Wielu Syryjczyków już opuściło kraj albo starają się to uczynić, jeśli tylko znajdzie się ku temu sposobność. Chrześcijanie i inne mniejszości religijne mają szczególne ku temu powody, z uwagi na barbarzyństwo terrorystów Państwa Islamskiego.

Posługuję się listem dr. Nabila Antaki, gdyż znam go osobiście i cenię jako dobrego lekarza, ale przede wszystkim jako znanego działacza społecznego, który ze swoją żoną, w sposób zorganizowany i we współpracy z dużą rzeszą wolontariuszy, zajmował się niesieniem pomocy ubogim mieszkańcom Aleppo. Teraz, w czasie wojny, ta sfera ich działalności stała się o wiele bardziej rozległa. Jest on również cenionym konferencjonistą, który niezmordowanie przypomina rzeszom słuchaczy historię, artystyczne piękno i powołanie miasta Aleppo.

Lettre d’Alep: quitter, rester?
par Nabil Antaki in L’Orient-Le Jour des 4 et 5 septembre 2014
Pozostać czy opuścić kraj? Jest to centralny dylemat, przed którym stoją obecnie Syryjczycy, a szczególnie mieszkańcy Aleppo. Co robić? Przeciwstawić się presji? Pozostać pomimo tego wszystkiego, co się dzieje wokół nas? Pozostawić wszystko, co się posiada i zacząć życie od zera?, ale gdzie?, ale jak? (...).

Dla wielu osób nie jest ważne to, gdzie się udadzą. Ważne, aby mogli tam bezpiecznie dotrzeć i żyć w pokoju. Cierpliwość ludzka jest bowiem na wyczerpaniu. Minęły już trzy lata, jak trwa konflikt syryjski (192 tysiące zabitych i miliony bezdomnych i uciekinierów) i nie widać na horyzoncie żadnego rozwiązania. Kolejność zdarzeń jest taka, że najwięksi nawet optymiści tracą nadzieję. Szczególnie ciężkie okazało się kilkutygodniowe oblężenie miasta przez rebeliantów, związane z całkowitym odcięciem dopływu wody, które trwało przez ponad dwa miesiące i dla odmiany, z deszczem pocisków z haubic i moździerzy, który siał śmierć wśród cywilnej ludności i mnożył rannych...

Najgorszy jednak jest strach, który wywołuje banda dzikusów, którzy zawładnęli terytorium wschodniej Syrii i północnego Iraku, w celu zaprowadzenia tam rządów państwa kierującego się prawem muzułmańskim, które nie ma nic wspólnego z islamem. Jest to banda w dużej mierze złożona z cudzoziemców, z którymi nasi muzułmańscy współobywatele wcale się nie identyfikują, banda, która ludziom podrzyna gardła, odcina im głowy (nie tylko dziennikarzom amerykańskim), krzyżuje, aby umierano w strasznych agoniach, kamienuje tak zwane kobiety cudzołożne, wymierza karę chłosty (na przykład palącym papierosy), grzebie żywych ludzi w ziemi, sprzedaje kobiety w niewolę... Lista wszystkich tych barbarzyństw i okrucieństw jest zbyt długa, aby mogła zostać wyliczona w tym liście w całości. Całkowitą katastrofą dla nas jednak okazał się los chrześcijan mieszkających w Mosulu i Quaraqosh, oraz los innych "mniejszości" religijnych (takich samych Irakijczyków jak muzułmanie iraccy, na przykład jazydów). Głównie te wydarzenia sprawiły, że Syryjczycy zdecydowali się opuścić ich kraj rodzinny. Postawieni przed wyborem: przejść na islam albo ponieść śmierć, wielu wybrało trzecie rozwiązanie, to znaczy ucieczkę, opuszczając ziemię ich przodków, ziemię, gdzie są ich wiekowe korzenie, ziemię ich historii, nie mogąc przy tym niczego zabrać ze sobą, nawet pierścionka ślubnego i choćby małej sumy pieniędzy. Zabijani byli podczas ich ucieczki, podobnie jak to miało miejsce w roku 1915, podczas otomańskiej rzezi dokonanej na Ormianach (...).

Sprawujący władzę w krajach zachodnich uznali obcięcie głowy dziennikarzowi amerykańskiemu za akt barbarzyński. Trzeba im jednak przypomnieć, że wszystkich zbrodni, które dzieją się u nas, dopuszcza się ta sama dzicz, która była przez nich i ich politycznych wspólników wspierana, finansowana i chroniona, pod pretekstem niesienia Syryjczykom wolności i zaprowadzenia demokratycznych rządów w ich państwie. Czyniono to w kontekście bardzo romantycznego planu politycznego, nazwanego "wiosną arabską", która była poprzedzona hasłami "konstruktywnego chaosu" i "nowego Bliskiego Wschodu". Zadziwiające, że owa dzicz, gdy dokonywała swych zbrodni w Syrii była określana przez Zachód jako powstańcy albo bojownicy wolności. Dopiero, gdy niektórzy z nich przekroczyli granicę Syrii i znaleźli się w Iraku, dokonując tam zbrodni, dopiero wtedy otrzymali miano barbarzyńców i terrorystów (...).

Zasadnicze pytanie jest następujące: jaka jest przyszłość chrześcijan w Iraku? Należy ich wygonić z tego kraju czy zlikwidować? Ich pielgrzymka i ich droga krzyżowa zapowiada się na długą, a ciężar, który dźwigają, jest ogromny. Skandalem jest to, co dzieje się z chrześcijanami irackimi. Brakuje jedynie obozów koncentracyjnych, aby plan wykorzenienia chrześcijaństwa z tego regionu sięgnął diabolicznej pełni. Gdy delegacje polityczne i kościelne zbierają się na narady, wygonieni ze swoich domów chrześcijanie iraccy nocują w namiotach albo na placach publicznych. Pomimo wszystkich dramatycznych apelów, które są czynione, sytuacja uciekinierów się nie zmienia. Nadal nie mają schronienia ani opieki. A teraz, proszę zamienić słowo Irak na Syria, oraz Irakijczycy na Syryjczycy i wówczas wszystko zrozumiecie. Niniejszy list posiada datę 1 września. Jest to szczególne święto dla Syryjczyków, to dzień świętego, którego czci się tutaj wyjątkowo uroczyście. Chodzi o świętego Szymona Słupnika, który w V wieku żył 42 lata siedząc na szczycie 18-metrowej kolumny. Wybrał taki żywot, jak głosi tradycja, aby być bliżej Boga. Oby nasza ofiara i nasza kalwaria nie trwały tak długo.

Czytając ten list mam wrażenie, że dotykam jakiegoś absurdu czegoś nierzeczywistego, jakiejś parodii rzeczywistości. Pamiętam przecież miasto Aleppo dobrze. Mieszkałem w nim ponad 10 lat. Pracowałem tam i mam po dziś dzień wielu przyjaciół. Niektórzy z nich zostali zmuszeni przez warunki wojenne do ucieczki z miasta, szczególnie chodzi tu o ludzi znanych i zamożnych, gdyż im i ich rodzinom szczególnie zagrażały bandy porywaczy, chcące się bogacić żądaniami okupu od rodziny za darowanie życia. Często okup jest rujnujący, szczególnie w warunkach, gdy rynek kupna i sprzedaży nie funkcjonuje normalnie. Często wymaga to wielkiej ofiary całej rodziny, aby zadowolić chciwość porywaczy, a nigdy nie ma pewności, że po zapłaceniu wymaganej sumy pieniędzy, ofiara zostanie rzeczywiście zwolniona. Zdarzało się, że owszem, zwracano osobę, ale była ona martwa, albo chora, wyniszczona przez warunki jej przetrzymywania. Czasem była torturowana, aby móc przesłać nagranie z jej krzykiem rodzinie. Były też przypadki pozostawienia trwałej pamiątki po porwaniu, polegającej na wstrzyknięciu w ciało ofiary ropy naftowej.

Pamiętam dawną żywotność tego miasta, ulice pełne samochodów i przechodniów, sklepy przepełnione towarami wychodzącymi na ulice. Pamiętam kawiarnie i restauracje pełne klientów, i to nawet wtedy, gdy zaczęła się już wojna i wiadomo było o tragedii chrześcijan w Homs. Nawet wtedy moi chrześcijańscy przyjaciele przekonywali mnie, że mamy do czynienia z fenomenem o zasięgu tylko lokalnym, i że w krótkim czasie porządek zostanie przywrócony. Twierdzono powszechnie, że w Syrii wojna jest niemożliwa, bo siły bezpieczeństwa są doskonale zorganizowane i bardzo skuteczne, a ponadto wszyscy Syryjczycy widzieli, co się stało z Irakiem, przecież ponad milion uciekinierów z tego kraju znalazło schronienie w syryjskich miastach. Nikt w Syrii nie życzył sobie powtórzenia tego samego scenariusza. Wydawało się, że ich opinie są słuszne, patrząc na żywotność gospodarczą tego miasta pomimo zachodniego embarga ekonomicznego.

W Aleppo ciągle budowano nowe domy i nowe drogi. Bezrobocie miało relatywnie małe rozmiary, a co za tym idzie, nie było konieczności ekonomicznej, aby przyłączyć się do rozruchów, które wiązały się z gratyfikacjami pieniężnymi. Protest, który media światowe nazywały pokojowym, od początku finansowany i sterowany był przez wielką politykę. Stanowił tylko wczesną fazę znacznie szerszego planu, który miał w swojej perspektywie również działania zbrojne. Wykorzystany też został idealizm, szczególnie młodego pokolenia, tak chętnie eksponowany przez media, aby przekonać światową opinię publiczną do poparcia prowadzonej tam polityki. Jak zwykle, dały o sobie znać również różne fobie i awersje społeczne, które były skutecznie pompowane w celu doprowadzenia do konfliktu i do takiego okrucieństwa, by żadna myśl o pojednaniu nie była już możliwa.

Aleppo pełniło zawsze ważne miejsce na mapie Kościoła w Syrii, bo są tutaj obecne wszystkie główne ryty istniejące na Wschodzie. Miasto to jest stolicą siedmiu biskupstw. Kościoły te były nad wyraz żywotne. Nieustannie odbywały się w nich, oprócz liturgii, spotkania różnych wspólnot, grup i ruchów. Bardzo dbano o świątynie, o ich wystrój i wyposażenie, tym bardziej, że państwo opłacało rachunki za wodę i elektryczność wszystkich budynków sakralnych, zarówno muzułmańskich, jak i chrześcijańskich. Korzystanie z energii elektrycznej było darmowe, nic zatem dziwnego, że często instalowano w nich urządzenia grzewcze i klimatyzacyjne.

Świątynie cieszyły się zawsze wielką frekwencją wiernych, a chrześcijanie z dumą nosili krzyżyki na piersi, nie będąc z tego powodu obrażani czy dyskryminowani.

W miesiącu maju w dzielnicach chrześcijańskich widać było mnóstwo kobiet, które ubierały się w strój Najświętszej Marii Panny, jakim zwyczajowo była niebieska długa suknia z niebieską chustą na głowie. Wyglądało to jakby nagle na ulicach miasta pojawiło się całe mnóstwo sióstr zakonnych, jakiegoś dziwnego zgromadzenia, w którym oprócz dojrzałych matron alepińskich było bardzo dużo młodych dziewczyn a czasem również małych dziewczynek. Strój ten wiązał się na ogół z jakąś szczególną intencją, z jaką podejmowana była modlitwa za wstawiennictwem Maryi. Każdego dnia nabożeństwa maryjne gromadziły tłumy wiernych a kościół drżał w posadach, gdy wszyscy w kościele śpiewali Ja um Allah, czyli "O Matko Boża".

Każdego dnia inna solistka prowadziła śpiew w oryginalny, niepowtarzalny sposób, będący jej osobistym majstersztykiem.

Polacy, którym przypadło uczestniczyć w takim nabożeństwie, niezmiennie doświadczali wielkiego wzruszenia, bo nawet jeśli nie rozumieli słów, to mogli uczestniczyć przecież w Różańcu w ojczystym języku, a pieśni nie potrzebują tłumacza, jeżeli się je bezpośrednio słyszy i czuje żar religijny tych, którzy je wykonują z całego serca. A gdy na dodatek palą się dziesiątki świec i obraz albo statua Maryi tonie w powodzi kwiatów...

W mieście Aleppo było najwięcej w Syrii szkół, szpitali i instytucji charytatywnych prowadzonych przez Kościół. Jestem przekonany, że nie ma dzisiaj żadnego miasta w Europie, które miałoby większą ilość chórów, koncertów muzycznych i występów wokalnych, zarówno pojedynczych solistów jak i grup muzycznych, niż w tym relatywnie małym Kościele alepińskim. Od trzech lat miasto to jest nękane ostrzałami, głównie z moździerzy. Pociski spadają na domy mieszkalne, na ulice, kościoły, szpitale. Wybuchają, gdzie bądź i w czasie trudnym do przewidzenia. Rebelianci zajęli połowę miasta. Przeszli swobodnie przez granicę turecką. Chcą opanować Aleppo, tak jak wcześniej opanowali tereny na północ od niego, a wśród nich piękne, położone wśród sadów oliwnych i drzew owocowych wsie chrześcijańskie.

Miasto wyludnia się systematycznie, ale w dalszym ciągu jest tam około dwóch milionów ludzi. Codziennie są nowe ofiary śmiertelne i nowi ranni. Za każdym razem, kiedy ktoś opuszcza dom, idąc na przykład do pracy, do kościoła albo na zakupy, nie wie, czy powróci do domu i spotka się z rodziną.

W każdym momencie może spaść pocisk i dokonać dzieła zniszczenia i śmierci. Mieszkańcy wzajemnie się wspierają. Wiedzą, co dzieje się w sąsiedztwie i spieszą na pomoc temu, kto poniósł straty czy odniósł obrażenia. Pomimo wojny, która miała być tylko "międzymuzułmańską", chrześcijanie są teraz ciężko doświadczani. W niektórych przypadkach, jak na przykład w Iraku i pewnych miastach Syrii opanowanych przez ekstremistów muzułmańskich, stali się oni przedmiotem eksterminacyjnych ataków, porównywalnych z histerią nazistów wobec Żydów w czasie II wojny światowej. Mimo tego w Aleppo istnieje solidarność pomiędzy chrześcijanami i muzułmanami. Każdy ośrodek pomocy ofiarom wojny prowadzony przez Kościół udziela jej również muzułmanom i w każdej szkole chrześcijańskiej uczą się również muzułmańskie dzieci. Jedni i drudzy cierpią w katastrofalnych warunkach bytowych.

Dwa miliony ludzi pozbawianych jest systematycznie energii elektrycznej, wody i mazutu. Żywność podrożała wielokrotnie. Wartość pieniądza, w porównaniu do dolara, zmalała. Brakuje pracy a więc i zarobków, dlatego rodziny muszą dzielić się z tymi, którym brakuje środków do życia. O każdy przeżyty dzień trzeba walczyć, martwiąc się o swoich bliskich i obawiając się okrutnej armii Państwa Islamskiego, która jest tuż obok, i na której nie robią specjalnego wrażenia bombardowania samolotów amerykańskich.

W prowokacyjny sposób morduje się publicznie kolejnych zakładników, a Zachód, który był u początków tej zawieruchy, nie chce albo nie umie interweniować w sposób, który niósłby ludziom polepszenie losu. Chaos cały czas się pogłębia. O co w tym wielkim bałaganie chodzi? Dlaczego niewinnych ludzi spotyka tak ogromna krzywda? Za mało było ludzkości zbrodni hitlerowskich i krwawego porządku zaprowadzanego przez Stalina? Dlaczego chrześcijanie traktowani są z taką nienawiścią? Dlaczego Zachód nie tylko się o nich nie upomina, ale jest głuchy na ich wołanie o pomoc? Dlaczego wykonuje się tylko wymuszone gesty, żeby uspokoić protesty ze strony światowej opinii publicznej, której coraz trudniej jest się mobilizować? Dlaczego w głównym nurcie medialnym ucisza się temat chrześcijan i Kościoła na Bliskim Wschodzie, jakby ten problem nie istniał albo jego istnienie było dla światowych decydentów sprawą drugorzędną?

Zakrawa wręcz na okrutny żart, że atak na Kościół nastąpił niemal nazajutrz po zakończeniu Nadzwyczajnego Synodu Biskupów, który odbył się na Cyprze w 2010 roku i poświęcony był Kościołowi na Bliskim Wschodzie. Głównym rezultatem tego spotkania biskupów było uświadomienie sobie i ogłoszenie, że Kościół bliskowschodni, jako ten, który narodził się u początków chrześcijaństwa, należy otoczyć szczególną troską. Tutaj historycznie znajdują się materialne i duchowe korzenie naszej wiary. Tutaj również na świat przyszedł Chrystus i tutaj miała miejsce Jego Pascha. Z tych wszystkich powodów Kościół na Bliskim Wschodzie jest ważny, chociaż nie posiada wielkiej liczby wiernych. Jest on świadkiem tradycji, która wciąż żyje. Powinniśmy o ten Kościół dbać i go wspierać. Kiedy Synod Biskupów ogłosił swoją deklarację, ten bliskowschodni Kościół został zaatakowany. Wierzymy jednak, że chociaż krzyżowany jest jak jego Założyciel, to tak samo jak Jego Założyciel - zmartwychwstanie. Podobnie jak Chrystus jest on niesprawiedliwie oskarżany i skazany na śmierć za "bluźnierstwo" przez oficjalne elity religijne, wespół z władzą świecką.

Kościół na Bliskim Wschodzie jest systematycznie prześladowany, dziesiątkowany i niszczony. Staje się coraz bardziej widoczne, że naprawdę chce się go całkowicie w tym regionie unicestwić. Chce się wymazać jego imię z tej ziemi, gdzie się narodził i skąd udał się na cały świat z misją ewangelizacyjną. Niszczy się jego materialne pamiątki, eksterminuje się albo wypędza ludność chrześcijańską, dając do zrozumienia, że źródłem zła i korupcji są tak zwane kraje chrześcijańskie, robiąc aluzje do świata zachodniego. Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie widziani są jako rodzaj konia trojańskiego w regionie muzułmańskim. Podobnie jak w przypadku Piłata, który umył ręce i zgodził się na egzekucję Jezusa, panuje cicha zgoda świata na to, by ten Kościół przestał istnieć. Cóż więc pozostaje? Tylko wiara, że Bóg nie opuści go w tym cierpieniu.

Materiał Prasowy