"Muzyka ma ogromną rolę do odegrania w opisywaniu świata takim, jakim powinien być, w opozycji do tego, jaki jest" - deklaruje Adam Clayton z zespołu U2 w ekskluzywnym wywiadzie o albumie "Songs of Innocence". "Wszyscy w zespole wiemy, że jest tu tylko jeden artysta: nazywa się U2. Wszyscy jesteśmy częścią tego kolektywu i tylko w tej całości możemy lśnić" - dodaje The Edge. Z członkami legendarnego zespołu rozmawiał londyński korespondent RMF FM Bogdan Frymorgen.

Bogdan Frymorgen: Na ostatniej płycie zaszliście ze swym przekazem daleko. To, co zawarliście w piosence "Mircale (of Joey Ramone)" to nie tylko oddanie hołdu, ale to, co śpiewacie, ma wybrzmienie niemal ewangeliczne...

U2: Dla nas, w tym konkretnym momencie życia, kiedy byliśmy bardzo młodzi i wciąż uczyliśmy się grać na instrumentach, odkrycie muzyki The Ramones było jak objawienie. Po pierwsze: byliśmy w stanie zagrać ich piosenki, a nie dawaliśmy sobie rady wcześniej np. z piosenkami The Beatles czy innych klasycznych zespołów. Dodatkowo Bono odkrył, że jest w stanie zaśpiewać te piosenki w sposób, w jaki nie był w stanie zaśpiewać innych rock’n’rollowych czy agresywnych punkowych utworów. Dlatego właśnie już od początku naszej kariery z The Ramones łączyła nas wyjątkowa relacja. Pisząc ostatnią płytę mogliśmy skomplikować tę prostą myśl i pisać także o wielu innych zespołach - inspiracjach. Ale to, że skoncentrowaliśmy się na Joey Ramone i na jego głosie, idealnie oddaje to, co w tamtym okresie czasu działo się w naszych życiu z udziałem różnej muzyki i różnych zespołów.

Z tym tematem wiąże się jeszcze jedna historia. Kiedy po raz pierwszy w naszej karierze wystąpiliśmy w telewizji irlandzkiej, zagraliśmy piosenkę The Ramones, bo wtedy nie mogliśmy zagrać własnego utworu. Także mamy dług do spłacenia temu zespołowi.

Jesteście aktywistami. Z tej działalności jesteście równie znani, co z waszych płyt. Tymczasem świat staje się coraz bardziej "nie-niewinnym" miejscem. Konflikty na całym świecie, Bliski Wschód, Irak, Syria. Polityka narodowa też straciła swoją niewinność bardzo dawno temu, istnieją społeczne nierówności...  Jak sądzicie, jaką rolę może odegrać muzyka w tej sytuacji, jakim antidotum może być w tej sytuacji?

Muzyka powinna wskazywać i podkreślać te zjawiska. To chyba nie jest już czas wielkich manifestów, przemówień -  świat jest w trochę innym momencie. Muzyka jest zawsze tworzona przez ludzi, którzy wychodzą do publiczności, wtedy jest najbardziej skuteczna i mocna. Dla nas, jako autorów piosenek, najważniejsze jest to, żeby opowiadać historie ludzi, którzy byli przed nami. Muzyka popowa w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, muzyka Motown, taneczna, czy Marvin Gaye - ta muzyka także miała swoje przesłanie społeczne. My także chcieliśmy mieć takie przesłanie.

Czy wyobrażacie sobie zorganizowanie czegoś takiego jak Live Aid, w tej chwili, w reakcji na to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie?

Myślimy, że ta konkretna formuła jest już chyba wyczerpana. Ale mam nadzieję, że muzycy i artyści znajdą sposób na to, żeby zaangażować ludzi w tę sprawę. Internet jest oczywiście teraz niezwykle potężnym narzędziem, on nie istniał w czasach akcji takich jak Live Aid.  Jestem pewny, że muzyka ma ogromną rolę do odegrania w opisywaniu świata takim, jakim powinien być, w opozycji do tego, jaki jest.  Kiedy dorastaliśmy, zespoły, w które byliśmy zapatrzeni, były bardzo idealistyczne.  Ich twórczość była pełna wyższych celów. Rolą autorów piosenek i artystów jest, żeby nie dać się stłamsić brutalnym realiom rzeczywistości, ale starać się sięgnąć ponad to, mieć jakąś wizję, wytyczać drogę do przodu.  Często dyskutowałem o tym z Bono. On w tej chwili w swojej pracy aktywisty ma mnóstwo styczności z prawdziwą polityką, taką, której zadaniem jest załatwianie i rozwiązywanie spraw. Mówiłem mu: nie możesz stracić w tej sytuacji drugiej perspektywy, bo jesteś też artystą. Musisz wciąż mieć marzenia, musisz myśleć idealistycznie. Czasami musisz walczyć o coś, co wydaje się nieosiągalne, ale próbując osiągnąć taki cel, przybliżasz go, zdobywasz wyobraźnię swoich słuchaczy, ich serca.  To czasami po prostu wystarczy, jeśli chodzi o artystę.

W tytuł waszej nowej płyty wpisane jest słowo "niewinność" i ta niewinność jest właśnie rdzeniem tego albumu. Jeśli zapytasz dziecko o to, czym jest niewinność, to nie udzieli ci świetnej odpowiedzi, bo żeby wiedzieć, czym ona jest, musisz trochę pożyć na tej planecie. Wy macie po pięćdziesiąt lat, macie sporo doświadczenia, więc jeśli miałbym was zapytać, jaka jest definicja niewinności według U2, to jakich słów użylibyście do jej opisania?

Kiedy my spoglądamy w przeszłość, myśląc o niewinności rozumiemy ją jako docenianie tej siły, którą ma w sobie podejście "nie wiem wszystkiego najlepiej/nie na wszystkim się znam". Wtedy możesz ufać swojej intuicji, instynktowi. I możesz zobaczyć, jak daleko ta właśnie energia cię doprowadzi. To jest coś, co tracisz, kiedy stajesz się coraz bardziej doświadczonym człowiekiem, wtedy porzucasz tę energię.  

Kiedy my spojrzeliśmy wstecz, zdaliśmy sobie sprawę, że kiedy zaczynaliśmy, to wszystko, mając po szesnaście czy siedemnaście lat, to doprowadziło nas to do miejsca, w którym teraz jesteśmy,  ale nie mogliśmy zrozumieć: w jaki sposób?

Po ponad pięciu latach milczenia nagraliście płytę, która muzycznie nawiązuje do waszych surowych rockowych początków, a tekstowo jest to retrospektywa waszego życia. Skąd decyzja, żeby po ponad trzydziestu latach kariery, właśnie teraz zdecydować się na taki krok, na powrót do przeszłości?

Kiedy zaczęliśmy planować tę płytę i zastanawiać się, jaka ona powinna być, wtedy bardzo twardo założyliśmy sobie, że to musi być płyta, której ludzie będą chcieli słuchać, a nie po prostu kolejna płyta U2. Zaczęliśmy słuchać muzyki, której słuchaliśmy dorastając, która otaczała nas w czasach, kiedy formował się zespół. I wtedy właśnie zaczęliśmy zdawać sobie sprawę z siły niewinności, jaka wtedy nam towarzyszyła. Z siły instynktów, które wtedy prowadziły naszą muzykę. Wtedy pisaliśmy piosenki, które były o nas, które przedstawiały nas światu. Granie ich na żywo było naszym przedstawianiem się. A formuła takiego grania - w składzie trzyosobowym - miała swoją moc. Chcieliśmy tę energię przełożyć na ten nowy album. Krokiem w tę stronę było ograniczenie i uproszczenie produkcji płyty, jak tylko się dało. Producent Danger Mouse znakomicie sprawdził się w tym zadaniu, tak samo jak Paul Epworth. Może nie udało nam się osiągnąć tego idealnie, ale na pewno lepiej, niż w poprzednich latach.

Na tej płycie jest kilka ważnych muzycznych hołdów, które składacie swoim mistrzom, np. dla The Ramones czy The Clash. Ale oczywiście jesteście na scenie już przez tyle lat, jesteście dojrzałymi i doświadczonymi muzykami. Lista inspiracji pewnie jest zatem dużo dłuższa... Kogo jeszcze dodalibyście do listy ważnych dla was zespołów, kiedy zaczynaliście?

Z perspektywy bycia muzykiem - aktywistą, na pewno John Lennon, Bob Marley, czy wspomniani już The Clash. Jeśli chodzi o perspektywę brzmieniową - wszyscy od Siouxsie and the Banshees i Buzzcocks, a potem...

Potem Magazine, Television, Patti Smith...

Czas na ostatnie pytanie. Gracie razem jako muzycy i przyjaźnicie się już bardzo długo. Gdybyście mieli wymienić tylko jedną rzecz, która sprawiła, że to wszystko, co już za wami, było w ogóle możliwe, to co by to było? Co sprawiło, że U2 gra do dziś?

Tą rzeczą na pewno jest przyjaźń.  To myśl, że wszystko, co robimy razem, jest zdecydowanie bardziej inspirujące i silniejsze, niż cokolwiek, co zrobilibyśmy na własną rękę.

To prawda. Wszyscy w zespole wiemy, że jest tu tylko jeden artysta: nazywa się U2. Wszyscy jesteśmy częścią tego kolektywu i tylko w tej całości możemy lśnić.

Zauważyłem pewien paradoks i chciałbym go z wami przedyskutować. Z jednej strony ta płyta jest bardzo intymna i osobista, a z drugiej wykorzystaliście tutaj po raz pierwszy wyjątkową strategię marketingową wspólnie z iTunesem. Jakbyście postawili na szali te dwa aspekty sprawy? Bardzo osobista muzyka, a do tego ten gigantyczny atak promocyjny, skierowany do pięciuset milionów ludzi...

Na początku trzeba zrozumieć, skąd w ogóle wziął się pomysł. Jego źródłem był nasz rzut oka na to, jak wygląda dziś sprzedaż albumów, fizycznych nośników. Zdaliśmy sobie sprawę, że jak tylko wypuścimy ten album, nad który ciężko pracowaliśmy, z piosenkami, które są intymnymi zwierzeniami, bardzo mała grupa ludzi będzie miała świadomość, że on się ukazał.  A po kilku tygodniach słuch po nim w ogóle zaginie. Dlatego zainteresowaliśmy się cyfrową dystrybucją. Co do niej - też nie masz pewności, jak to się wszystko potoczy. Ale jest też dobra wiadomość - muzyki słucha dużo więcej ludzi, niż kiedykolwiek wcześniej.  Wiec pochyliliśmy się nad tematem dystrybucji cyfrowej i zadaliśmy pytanie: ok, jak na tym zarobić? I zdecydowaliśmy się iść z tym tematem do firmy Apple, która płaci artystom za muzykę. A oni powiedzieli - weźmiemy od Was tę muzykę i zrobimy z niej prezent dla naszych subskrybentów.  I z naszego punktu widzenia to był dobry pomysł, coś, co może zadziałać.

Nasz dziennikarz spotkał się z Adamem Claytonem i The Edge.