Bakcyla łyka się w dzieciństwie. Winowajcą jest koń na biegunach. Pamiętam, że jako dziecko zamierałam z otwartą buzią na widok wozu konnego i marzyłam o dziadkach na wsi, którzy mieliby stajnię z moim własnym koniem. Te piękne zwierzęta tak rozbudzają wyobraźnię, że wiele dzieci, jak ja kiedyś, marzy o tym, żeby zacząć przygodę z jeździectwem. Jak to zrobić krok po kroku?

Zacząć trzeba od wyboru ośrodka jeździeckiego. Popytać jeżdżących znajomych, poszukać w internecie, poczytać na forach jeździeckich. Zanim umówimy się na jazdę warto do takiej stajni pojechać. Zobaczyć w jakim stanie są budynki i ujeżdżalnia, czy jest możliwość jazdy pod dachem, czy konie wyglądają na zadbane, czy jest czysto i jak pracuje instruktor. Warto poobserwować jak wyglądają lekcje. Czy nie jeździ na raz zbyt wiele osób, czy instruktor poświęca czas każdemu i czy konie nie pracują po kilka godzin z kilkoma grupami jeźdźców. Gdy już wybierzemy ośrodek można umawiać się na zajęcia. Jak będą wyglądały te pierwsze?

W co się ubrać?

Do jazdy trzeba się przygotować. Potrzebny jest odpowiedni strój. Buty - za kostkę, najlepiej z niewielkim obcasem. W żadnym razie nie adidasy czy półbuty z wystającym językiem. Ten błąd popełniłam raz. Język zahacza o strzemię, utrudnia jazdę, poza tym to może być niebezpieczne. Do tego wygodne spodnie, przylegające do ciała, najlepiej bez szwów po wewnętrznej stronie ud. Uwagę trzeba zwrócić też na materiał, z jakiego spodnie są wykonane. Śliski dres może oznaczać upadek z konia. Jeansy z wystającym szwem mogą poobcierać nogi. Do tego przylegająca góra. W żadnym razie koszulka na ramiączkach czy odsłaniająca brzuch. Chyba, że chcemy mieć podrapane ramiona. Profesjonaliści jeżdżą w koszulkach polo. W lecie rewelacyjnie sprawdzają się przewiewne koszulki dla kolarzy.

Potrzebne będzie też nakrycie głowy. Kiedyś jeździło się w toczkach, specjalnych utwardzonych czapkach z daszkiem, teraz królują wykonane z wytrzymałych pianek kaski. Są przewiewne, produkowane w wielu rozmiarach i kolorach. Można dobrać taki, w którym nie wygląda się jak E.T.

Ile to kosztuje?

Niestety, sprzęt jeździecki jest drogi. Dobry kask z atestem to około 200 złotych, profesjonalne bryczesy ze skórzanymi, antypoślizgowymi wstawkami po wewnętrznej stronie kosztują powyżej 200 złotych, buty w zależności od materiału, z jakiego są wykonane i długości mogą kosztować od 60 złotych do kilku tysięcy złotych. Choć są też takie za 12 tysięcy. Na szczęście na początku profesjonalny strój nie jest potrzebny. Na jazdę można przyjść w gumowcach, a nawet w długich trampkach. "Cywilne" buty nie powinny mieć suwaka po wewnętrznej stronie, bo poobciera nas i konia. Buty jeździeckie zamki błyskawiczne mają wszyte z tyłu. Kaski można wypożyczyć w każdej stajni, zawsze jest wybór rozmiarów (rozmiar to obwód głowy w centymetrach, można więc przed jazdą się zmierzyć). Większe ośrodki mają też do dyspozycji jeźdźców specjalne utwardzane kamizelki chroniące kręgosłup w razie wypadku.

W sprzęt zainwestujemy, gdy okaże się, że jazda konna nam się spodoba. Wtedy warto kupić też rękawiczki, które ochronią dłonie przed otarciami. Ceny zaczynają się od 20 złotych. Odzież do jazdy konnej można kupić w sklepach jeździeckich. Tam wybór jest duży, dostępny jest też towar bardzo dobrej jakości, choć oczywiście drogi. Taniej będzie w marketach sportowych, choć wybór będzie nieco mniejszy i nie będzie to sprzęt z "najwyższej półki". Dla bardzo oszczędnych zostaje sprzęt używany. Wystawiany na aukcjach internetowych, ogłoszenia znaleźć można na forach hippicznych lub na tablicach ogłoszeń w stajniach. Są też komisy jeździeckie, sklepy pośredniczące w sprzedaży używanego sprzętu. Sama pierwsze bryczesy kupiłam na aukcji, z drugiej ręki kupiłam też swoje siodło.

Do ceny sprzętu trzeba jeszcze doliczyć opłaty za lekcje. Nie jest to tani sport. Za godzinę jazdy w zastępie trzeba zapłacić od 40 do 50 złotych. Zajęcia indywidualne są droższe, podobnie jak treningi z ekspertami od skoków czy ujeżdżenia. Tacy za lekcję biorą powyżej 100 złotych.

Spotykamy konia

Czas na wizytę w stajni. Jest kilka zasad, o których trzeba pamiętać w kontakcie z końmi. To zwierzęta, których naturalnym odruchem jest ucieczka, łatwo się płoszą. Gdy nie mogą odbiec od zagrożenia, będą się bronić, a dorosły koń waży przeciętnie 650-700 kilogramów. W stajni więc nie wolno biegać, krzyczeć i wykonywać gwałtownych ruchów. Obcych koni nie głaskamy, nie próbujemy przytulać, bo koń może sobie tego zwyczajnie nie życzyć, a zdarzają się takie, które potrafią w takiej sytuacji dotkliwie ugryźć. Jeśli w stajni lub na konkretnym boksie jest tabliczka, żeby nie dokarmiać koni, to nie dajemy im ani cukru, ani suchego chleba. Worek marchewki lepiej zostawić u stajennego. We wszystkich wątpliwościach pomóc powinien instruktor.

Jaki koń na początek?

Tu początkujący jeździec nie ma nic do gadania. Musi zdać się na doświadczenie instruktora. Będzie to spokojny koń, o wygodnym dla jeźdźca ruchu, taki, na którym oswoimy się z siedzeniem na grzbiecie zwierzęcia. Dzieci zaczynają zazwyczaj na kucach, dorośli również dostają konia niższego, z którego jest bliżej do ziemi. 

Pierwsza lekcja

Powinna zacząć się od nauki obchodzenia się z koniem. Instruktor powinien wyjaśnić, żeby nie stawać z tyłu konia, bo zwierzę może kopnąć. Żeby uważać na stopy, bo koń może nadepnąć. Wierzcie mi - to bardzo boli. Na wstępie początkujący jeździec powinien poznać budowę konia, dowiedzieć się co to jest kłąb i gdzie koń ma kolano. Punkt dla tego, kto wskaże bezbłędnie. Nauczymy się jak wyczyścić konia, że szczotkę trzymamy w ręce bliżej końskiej głowy, a zgrzebło służy do czyszczenia szczotki, a nie konia. Przy okazji to niezła rozgrzewka. Sama unikam stajni, w których dostaje się już wyczyszczonego i osiodłanego konia. Traci się przez to okazję do poznania zwierzęcia.

Pierwsza jazda będzie na lonży. To znaczy, że koń będzie poruszał się po okręgu, na długiej linie. Tempo będzie ustalać instruktor, który pokaże nam jak siedzieć na końskim grzbiecie. Pierwszy raz trwa zazwyczaj tylko pół godziny. To czas na złapanie równowagi na koniu, wykonanie prostych ćwiczeń jak łapanie konia za uszy. Na pierwszej jeździe nie będziecie galopować, jest szansa, że spróbujecie kłusa. Na początek - dość przerażające.

Kolejne zajęcia to już tzw. jazda w zastępie. Oznacza to, że jeździć będziemy w grupie, koń za koniem. Nad wszystkim będzie czuwać instruktor. Taka jazda jest wbrew pozorom łatwiejsza niż zajęcia solo. Konie się po prostu naśladują. Łatwiej jest w grupie koni przyspieszyć, ale też wyhamować. 

Jak długo trwa nauka?

Wszystko jest kwestią indywidualną. Jazda konna nie jest sportem łatwym. Rozczaruję tych, którym się wydaje, że wsiądą na konia i pojadą. Opanowanie prawidłowej pozycji w siodle (palce do konia, pięty w dół!), nauczenie się prawidłowego używania łydki i dosiadu, opanowanie odruchu ciągnięcia za wodze trochę trwa. Niektórzy radzą sobie już po kilku godzinach, u innych potrzeba tygodni, a nawet miesięcy.

Na początek wystarczą jazdy raz w tygodniu. Częściej jeździć jest ciężko. Po pierwszym razie odkryjecie istnienie mięśni, o których nie mieliście pojęcia. Boleć będą całe nogi, pośladki i ścięgna. Wstawanie i chodzenie przez kilka dni będzie trudne. Po weekendowej jeździe zazwyczaj koło środy wszystko wraca do normy, choć ostatnio, gdy po kilku miesiącach przerwy spędziłam na koniu 4 godziny, ścięgna bolały mnie dwa tygodnie. Dla początkujących jeźdźców trudne jest anglezowanie, czyli rytmiczne unoszenie się na kłusującym koniu. Wbrew pozorom, dużo łatwiej opanować dosiad w galopie. Po nauczeniu się trzech końskich chodów przychodzi czas na niewielkie skoki i jazdy w teren. Największą nagrodą za pot i łzy wylane podczas nauki jazdy jest nieskrępowany galop po ściernisku. Wiatr we włosach i uczucie wolności.