"Gdy usłyszałem o tym, że będzie powstawał film o profesorze Relidze, od razu pomyślałem, że bardzo chciałbym w tym projekcie wziąć udział. To taki materiał, w którym każdy aktor chciałby wystąpić" - mówi w rozmowie z Katarzyną Sobiechowską-Szuchtą Tomasz Kot, odtwórca głównej roli w filmie Łukasza Palkowskiego, "Bogowie". To oparta na faktach opowieść o młodym Zbigniewie Relidze, który w latach 80. dokonał pierwszego w Polsce, udanego przeszczepu serca.

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: Czy od razu po lekturze scenariusza wiedziałeś, że weźmiesz tę rolę?

Tomasz Kot: Gdy usłyszałem o projekcie filmowym, to już po pierwszym spotkaniu, bardzo chciałem w nim zagrać. Jest to bardzo duże wezwanie. Pomyślałem sobie, że jest to taki materiał, w którym każdy aktor chciałby wystąpić.

Kiedy wszedłeś do pokoju pomyślałam: "Kurczę, to Religa..." Jest w tobie też fizyczne podobieństwo. To jest kostium, lata osiemdziesiąte, tamta epoka... Grałeś już i w mundurze i w kostiumie rockmana. Teraz to są lata osiemdziesiąte. Jak się odnajdujesz w tamtej epoce?

Świętnie się odnajduję... Dlatego, że doskonale to pamiętam. Prawo jazdy robiłem na maluchu. Z bardzo dużą rzetelnością i sumiennością jest odtwarzany ten czas lat osiemdziesiątych, lat PRL-u. To jest bardzo ciekawe zjawisko, bo tzw. najmłodsze pokolenie aktorskie, które tutaj gra, podchodzi do mnie i patrzy na moją paczkę Carmenów, które są dla mnie absolutnie czymś normalnym i mówi: "Jeju, takie były papierosy kiedyś... O ja!" Tak samo Jan Englert do mnie podszedł i mówi: "Słuchaj, coś tu się dzieje dziwnego. Oni mnie pytają, jak się czuję w filmie historycznym."

Ta rola jest dla Ciebie dużym wyzwaniem. Jak dużym?

Bardzo dużym. Tutaj mam pomost z okresem, kiedy przygotowywałem się do "Skazanego na bluesa", bo jest parę rzeczy zbieżnych. Przede wszystkim osobę, o której opowiadamy w filmie, bardzo wiele osób pamięta. Zna tę osobę, jeszcze niedawno była wśród nas. I o Zbigniewie Relidze i o Ryśku Riedlu można znaleźć tysiące historii, wspomnień, bo wydaje mi się, że takie osoby, które są tak mocno wyświecone czy oświetlone, mają też chyba tysiące przyszywanych przyjaciół. Wystarczy, że ktoś trzy razy z nim rozmawiał i jest specjalistą od jego życia. I te historie się powtarzały. Pamiętam jak się przygotowywałem do "Skazanego na bluesa", co chwilę ktoś mówił "Słuchaj, ja tam wiem, posłuchaj tego". Tak samo w tym przypadku. I też fajnie, że produkcja dała mi warunki, które umożliwiły rzetelną pracę nad rolą. Że to wszystko trwało ponad pół roku. Spotykałem się z wieloma ludźmi, jeździłem po całym kraju. Mieliśmy szkolenie chirurgiczne - chodziło o to, żeby mieć ogólne pojęcie o tym, jakie są procedury, jak to wygląda wszystko, na czym tak na prawdę polega każda operacja, na czym polega otworzenie klatki piersiowej. Te wszystkie rzeczy spowodowały, że horyzont w mojej głowie znowu się poszerzył. To jest bardzo fajna wartość nabyta, wynikająca z tej pracy.

Nie przeraża Cię, że tam stoją z boku te wszystkie maszyny: do ratowania życia, serca, operacja, stoły, cały ten sprzęt? Nie przeraża Cię to zupełnie?

To jest też przedziwna sprawa. Ale z drugiej strony pomyślałem sobie, że to jest jakaś niesamowita siła psychiki albo podświadomości. Miałem takie wzdrygnięcia, nawet jako oglądałem "Dr House`a", gdzie były jakieś animacje. I to była największa bolączka, kiedy usłyszałem o tej propozycji i wiadomo było, że wiele czasu ekranowego będzie na sali operacyjnej. I tak sobie myślę - "Jezu, a jak ja nie dam rady, jak ja będę mdlał." I okazuje się, że w zasadzie tydzień później, sam na YouTubie oglądałem różnego rodzaju zabiegi i byłem w szoku, że to nie robi na mnie wrażenia.