Dwadzieścia lat temu ukazał się jeden z najpopularniejszych albumów w historii zespołu Metallica, tzw. Czarny Album. 10 maja grupa zaprezentowała utwory z tej płyty podczas występu na Sonisphere Festival na warszawskim Bemowie. Z tej okazji portal RMFOn.pl przygotował specjalny serwis - zobaczcie relację i zdjęcia z koncertu oraz najpopularniejsze teledyski Metalliki.

Po prawie 2 godzinach na scenie, przed ostatnim utworem tego wieczoru, czyli "Seek and the Destroy", James Hetfield poprosił o zapalenie świateł na lotnisku Bemowo. Chciał dokładnie zobaczyć ze sceny wszystkich "pięknych, wyjątkowych i wiernych" polskich fanów Metalliki. Niektórzy artyści mówią podobne rzeczy co wieczór, wszędzie na świecie dziękując "najlepszym fanom". Ale te kilkadziesiąt tysięcy osób, które wczoraj bawiło się na festiwalu Sonisphere, po raz kolejny dowiodło, że Polska to dla Metalliki miejsce specjalne. Miejsce, gdzie znów zagrali po prostu znakomicie.

Kilka chwil po godzinie 21 zgasły światła, a z głośników poleciały dźwięki "Ecstasy Of Gold" Ennio Morricone, utworu przy którym od lat wychodzą na scenę. Rozwiązanie tradycyjne, ale chyba nawet sprzedawcy zapiekanek na terenie festiwalu mieli w tym momencie ciarki. Zespół wyszedł przywitany przez fanów, jak na prawdziwych mistrzów przystało. I od razu zaserwował mistrzowskie uderzenie. Na pierwszy ogień poszło klasyczne "Hit the Lights", jeden z pierwszych kawałków, jakie 30 lat temu powstały pod szyldem Metallica, a zaraz po nim usłyszeliśmy majestatyczny "Master of Puppets". I od pierwszych dźwięków wszystko grało perfekcyjnie. Od razu widać i słychać, kiedy Metallica jest w formie i w znakomitym nastroju. Pierwszą część seta, tego wieczoru, zakończyło premierowe na tej trasie wykonanie miażdżącego trashowego "Fight Fire With Fire". Bezkompromisowe, bez żadnych dowodów, że ci Panowie zbliżają się już do pięćdziesiątki.

Daniem głównym tego wieczoru było wykonanie w całości legendarnego Czarnego Albumu. Płyty, która na początku lat 90. uczyniła z Metalliki światową gwiazdę rocka, dając jej przeboje, które nuciły nawet gospodynie domowe. Ale ten album to nie tylko kilka hitów, to w całości po prostu metalowe arcydzieło, bez wypełniaczy i kompozycji przypadkowych. Zanim usłyszeliśmy pierwsze dźwięki z Czarnego Albumu, na telebimach wyświetlono krótki film, dzięki któremu przenieśliśmy się do czasów jego nagrywania i towarzyszącej mu później światowej trasy koncertowej. A potem już, tak jak obiecali, zagrali dla nas wszystkie dźwięki z tej płyty. Ale nie zaczęli od "Enter Sandman". Utwory zaprezentowali w odwrotnej kolejności, zaczynając od ostatniego na Czarnym Albumie "The Struggle Within". Dzięki temu zabiegowi zostawili otwierające album największe hity na sam koniec show. Hity hitami, ale wielkie wrażenie zrobiły też utwory, które nie zaliczały się wcześniej do ich stałego repertuaru koncertowego, jak choćby napędzany basowym riffem "My Friend of Misery", czy ciężkie "Through the Never" oraz "Holier Than Thou". Oczywiście nie ma koncertu Metalliki bez klasycznych ballad "Nothing Else Matters" oraz "The Unforgiven". Tego wieczoru zabrzmiały piękniej niż zwykle, a dodatkowy klimat zbudował ogień zapalniczek, które dzięki fanom rozświetliły cały teren festiwalu. Wykonanie Czarnego Albumu zamknął nieśmiertelny riff "Enter Sandman", który porwał wszystkich do szalonej zabawy i chóralnego śpiewania. Chyba żaden utwór tego wieczoru nie został zagrany z taką mocą i nie miał takiego przyjęcia wśród fanów. Emocje były tak duże, że to nie mógł być koniec.

Po kilku minutach zespół wrócił na bis. Nie zwolnił tempa. Ruszył z galopującym "Creeping Death", podczas którego scena zapłonęła prawdziwym ogniem. Jeszcze więcej pirotechniki i efektów świetlnych zobaczyliśmy chwilę później w czasie "One". Tutaj scenę dodatkowo rozświetliły lasery, rodem z oprawy scenicznej Pink Floyd. Ale oprawa koncertów, choć przygotowana perfekcyjnie, jest u Metalliki tylko dodatkiem. Mam przekonanie, że gdyby grali ten bis, jak i cały koncert jedynie na tle swojego logo napisanego mazakiem na tekturowej dykcie, byłoby równie znakomicie. W ich przypadku zaprezentowana na żywo i z pasją muzyka zawsze broniła się sama.

Wszyscy znają żart, że Metallica skończyła się na "Kill Em All". Gdy tego wieczoru wybrzmiały ostatnie dźwięki "Seek and Destroy", chyba nikomu nie przyszło do głowy żeby go przypominać. 30 lat minęło, a Metallica wciąż rządzi.

Mateusz Smółka

Zobacz raport specjalny!