Na co dzień skryty i wycofany. Jego małomówność obrosła już legendą. Nieśmiałość i skromność, które wybijały się w przypadku Sławomira Mrożka na pierwszy plan, nie przeszkodziły mu jednak być postacią nietuzinkową i niezwykle barwną. Świadczą o tym anegdoty, które na jego temat od lat już krążą w świecie literackim. Przybliżamy je w dzień smutny, w którym żegnamy dramatopisarza. Niech zobrazują pełen dystansu odbiór rzeczywistości, jaki charakteryzował tego wielkiego literata.

Milczenie mało którego człowieka potrafiło tak zadziwiać, onieśmielać i intrygować zarazem. Mrożek nigdy nie należał do ludzi gadatliwych. Wystarczy przytoczyć historię z przełomu lat 50. i 60., kiedy w stolicy gościł Friedrich Dürrenmatt. Nasz początkujący wówczas pisarz poszedł na spotkanie z tym szwajcarskim dramaturgiem. Nie odezwał się jednak ani słowem. W końcu swoim cichym zachowaniem zwrócił uwagę poety i teatrologa Konstantego Puzyny. Poprosił on Mrożka szeptem, by zadał gościowi jakieś pytanie. Ten odpowiedział na to słyszalnym półgłosem: Zapytaj go: co słychać?

Jak Mrożek milczał z Beckettem i zawstydzał żurnalistów

Nie bardziej autor "Tanga" i "Emigrantów" był rozgadany podczas spotkania z samym Samuelem Beckettem, do którego doszło pod koniec lat 60. Wspomniał o tym Antoni Libera w książce "Godot i jego cień". Dwaj dramaturdzy podobno milczeli przez godzinę, sącząc butelkę irlandzkiej whisky w przyjaznej atmosferze. No bo właściwie o czym mieliśmy rozmawiać? - miał potem zapytać Mrożek.

Małomówność autora "Emigrantów" mogła jednak budzić konsternację. Zwłaszcza dziennikarzy. Wywiad z wybitnym dramaturgiem musiał być stresujący, wystawiając żurnalistę na próbę warsztatu i... cierpliwości.

Niech za dowód posłuży opowieść pewnej dziennikarki, która próbowała rozmawiać z Mrożkiem po jego powrocie do Meksyku. Wywiad okazał się prawdziwą męką. Z rozmówcy nie udało się wydobyć nic poza lakonicznym "tak" i "nie". W prawdziwe zdumienie wprowadziła jednak kobietę reakcja Mrożka na pytanie o jego rancho La Epifania. Jak wynika z jej relacji, dramaturg wyciągnął plik fotografii i po kolei demonstrował je wyliczając: raz, dwa, trzy. I tak do 30, bez słowa komentarza - wspominała dziennikarka.

Dramaturg powściągliwy

Na podstawie anegdot rysuje się obraz Mrożka jako człowieka powściągliwego. Nie lubił się spoufalać, chwilami potrafił okazywać to w dość ostentacyjny sposób. Miałby tu coś co powiedzenia aktor i reżyser Maciej Englert, który przed jednym ze swoich spektakli posadził dramaturga w pierwszym rzędzie i próbował zabawić go rozmową. Reakcja Mrożka była co najmniej zaskakująca. Spojrzał na reżysera i zapytał ze zdziwieniem: Przepraszam, a kim pan jest?

To niejedyna opowieść tego typu. W nie mniejsze osłupienie Mrożek musiał wprowadzić panie, które obskoczyły go na jednym z przyjęć. Jak głosi anegdota, najpierw zalały go potokiem słów, aż wreszcie zamilkły w oczekiwaniu na odpowiedź. Dramaturgowi jednak ani na myśl nie przyszło, by wdawać się w dysputy. Odwrócił się i wyszedł, rzucając wcześniej pełne kurtuazji: Do widzenia

O Mrożku, który nie chciał pożyczyć pieniędzy

Jedna z legend mówi o Mrożku unikającym... swojego sąsiada. Anegdota pochodzi z czasów, gdy pisarz mieszkał w słynnym Domu Literatów przy ul. Krupniczej, pracował w "Dzienniku Polskim" i pisywał recenzje teatralne do "Echa Krakowa".

Według niektórych źródeł, Mrożek niemal nie opuszczał swojego pokoju! Cały dzień siedział i pracował, a obiad podstawiano mu pod drzwi. Unikał też pewnego sąsiada. Mowa o Stanisławie Czyczu, który mieszkał "za ścianą". Mrożek miał obsesję, że ów człowiek chce od niego pożyczać pieniądze. Podobno, gdy któregoś razu spotkał go w piwnicy, natychmiast zgasił świecę i padł na ziemię.

Kto rozśmieszy Mrożka?

Warto jednak pamiętać o bardziej pogodnej stronie twórcy. Widok uśmiechniętego Mrożka być może nie należał do częstych, ale byli tacy, którzy potrafili go rozśmieszyć do łez. Wśród nich był poeta i krytyk literacki Bronisław Maj. W rozmowie z dziennikarką Magdaleną Kursą wspominał: 

Rzeczywiście udało mi się go kiedyś trochę rozbawić. To było podczas kolacji u Wisławy Szymborskiej, która zmusiła mnie do zaimprowizowania historii Pani Loli [kabaretowa kreacja Bronisława Maja oparta na postaci legendarnej szatniarki z Domu Literatów przy ul. Krupniczej - przyp. red.] Sławomir Mrożek śmiał się długo, a potem - już w milczeniu - pokłonił się po włościańsku oddając mi honor.

O tym, że Mrożek odżywał w gronie bliskich, "często stając się duszą towarzystwa", opowiedziała kiedyś wydawczyni jego dzieł Anna Zaremba-Michalska. Siedzieliśmy kiedyś w większej grupie, w restauracji. Był akurat karnawał, wszędzie leżały zabawne czapeczki. Mrożek włożył jedną z nich na głowę i, mówiąc wprost, zaczął się wygłupiać. Innym razem, w podobnej sytuacji, zauważył wiszące na ścianach zdjęcia przedwojennych aktorek. Spodobało mu się zwłaszcza jedno, z panią eksponującą piękną nogę, i zaczął ją naśladować -  opowiadała.

Ogromne poczucie humoru i dystans do swojej osoby zdradza jeszcze jedna anegdota. Opowiada ona o Mrożku już starszym, siedzącym na ławce w majowy dzień. To wtedy pisarz dostrzegł młodego człowieka w garniturze i domyślając się, że jest to maturzysta, zapytał z troską:

- Było "Tango"?

- Było - odpowiedział strapiony młodzieniec.

- Przepraszam - wydusił Mrożek.

Więcej anegdot i sytuacji "jak z Mrożka" można odnaleźć w jego dziennikach, biografiach i opracowaniach literackich. Do ich przejrzenia chyba nikogo nie trzeba już zachęcać.