Narodowe Muzeum Indian Amerykańskich uroczyście otwarto obok siedziby Kongresu. Zwiedzający mogą jednak być trochę rozczarowani, bo to, co znajduje się wewnątrz, niekoniecznie przypomina nasze wyobrażenia o świecie Indian.

Przedsięwzięcie przygotowywano przez 15 lat, sam budynek muzeum przypominający skałę wyrzeźbioną przez wodę i deszcz - kosztował prawie ćwierć miliona dolarów.

Budynek jest piękny, w środku dużo miejsca, ciekawe wystawy indiańskiej sztuki współczesnej. Ale jeśli ktoś chce się czegoś dowiedzieć o historii, tragedii i heroizmie Indian, o którym tak wiele naczytał się w książkach, w muzeum tego nie znajdzie.

Owszem, gdzieniegdzie w gablotach rozwieszono nieco strojów, przyborów domowych, broni, z opisami do czego służyły. Jednak historii życia „Szalonego Konia” czy „Siedzącego Byka” nie znajdziemy. Dzieci, które w Ameryce niewiele uczą się o Indianach, i w muzeum nie dowiedzą się dużo więcej.

Być może tak właśnie miało być – plemiona, które współtworzyły wystawę, chciały opowiedzieć o swojej teraźniejszości, chciały pochwalić się tym, co dzieje się u nich teraz.