Pamiętacie książki Eduardo Mendozy? "Przygodę damskiego fryzjera" czy "Sekret hiszpańskiej pensjonarki"? Lubiany w Polsce pisarz wraca do kryminałów, których bohaterem jest skromny hiszpański fryzjer.

Książka "Awantura o pieniądze albo życie" ma dzisiaj swoją premierę w Polsce. Autor zabiera nas do jego ukochanej Barcelony. W tle mamy międzynarodową aferę, kolejne kryminalne wyzwanie i planowany zamach na Angelę Merkel.

Kto ma ochotę, może zajrzeć na spotkanie z Eduardo Mendozą. Dziś o 18.00 w księgarni Matras przy Al. Solidarności w Warszawie. Autor opowie, dlaczego zdecydował się napisać "czwartą część trylogii", a także dlaczego damski fryzjer musiał porwać Angelę Merkel. Będzie też szansa na zdobycie autografu.

Oto fragment nowej książki Mendozy

Opuściwszy naszą kryjówkę, ruszyliśmy w stronę bocznych drzwi, próbując pozostać niezauważonymi w licznym zgromadzeniu na korytarzu oraz kłębowisku dziennikarzy i strażników. Kalkulacja okazała się całkowicie trafna: kiedy znaleźliśmy się kilka metrów od naszego celu, otwarły się drzwi i wkroczyła cała świta. Najpierw wyszło czterech bardzo elegancko ubranych agentów: białe koszule, krawaty, ciemne okulary. Prawdopodobnie stanowili osobistą eskortę pani Merkel i byli bardzo niebezpieczni. Na szczęście neutralizowała ich chmara sekretarzy, asystentów i popychadeł, cechująca się małą skutecznością przy stawiania oporu rękami i nogami. Potem ukazał się osobnik należący zapewne do protokołu na lotnisku, bo szedł z plecami zgiętymi w kabłąk, szyją skręconą ku górze, a na ustach miał uśmiech graniczący z rechotem. A kilka centymetrów od tego sztywniaka, pewnym krokiem i z groźnym spojrzeniem wkroczyła na korytarz Angela Merkel, ubrana w dyskretny żakiet beżowej barwy i z uczesaniem, które, szczerze mówiąc, nie licowało z jej urzędem.

Ze skurczonym sercem spojrzałem w drugą stronę i odetchnąłem. Korytarzem kroczyła w zwartym szyku, pokrzykując i intonując śpiewy, manifestacja, na której czele znajdował się siedmiometrowy transparent z napisem: WILKOMMEN A niżej: NIEMIECKA MNIEJSZOŚĆ W KATALONII. NIECH ŻYJE ANGELA MERKEL I NIECH ŻYJE GENERAŁ TAT! Było to tych stu szesnastu Chińczyków zrekrutowanych, poinstruowanych i wyekspediowanych przez pana Siau. Jako że nie miał zbyt wiele czasu, by zorganizować swoich ludzi, tylko w pierwszych rzędach szło parę osób przebranych za Tyrolczyków. Pozostali mieli na sobie stroje, jakie udało im się znaleźć w ich własnych sklepach: Batman, Ferran Adria, Hulk i inni idole. Mimo to całość sprawiała korzystne wrażenie, a w każdym razie wywoływała zamieszanie konieczne do tego, by najdelikatniejsza część planu zakończyła się sukcesem.

Co logiczne, siły bezpieczeństwa próbowały zagrodzić im drogę stanowczymi rozkazami i groźbami, ale ponieważ Chińczycy nie rozumieli, co się do nich mówi, a strażnicy nie ośmielali się uciekać do przemocy, a tym bardziej sięgać po broń, przeciwko mniejszości niemieckiej, rychło zostali przytłoczeni liczebną przewagą i zapanował chaos. Korzystając z niej, Cándida, Kurczak Morgan i autor niniejszej relacji doskoczyli do Angeli Merkel. Cándida i Kurczak Morgan stanęli w jej miejscu, a ja, z braku lepszego pomysłu, złapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą, mówiąc, by podążała mym śladem.

Adresatka moich słów spojrzała na mnie uważnie, zamrugała zaskoczona, zawahała się przez sekundę i ruszyła za mną z zaskakującą spolegliwością. Zanim policja odzyskała kontrolę nad sytuacją przy wsparciu personelu lotniska oraz kilku podróżnych, którzy zwabieni tym zamieszaniem pośpieszyli z pomocą, Angela Merkel i ja dotarliśmy na parking, gdzie czekał na nas swami w samochodzie z pracującym silnikiem. Usiedliśmy z tyłu peugeota 206 i ruszyliśmy z kopyta. Dotarliśmy do szlabanu, swami wsunął bilet parkingowy i wyjechaliśmy bez przeszkód.

Po chwili mknęliśmy szosą w stronę Castelldefels. W sumie cała operacja zajęła półtorej minuty, i to hojnie licząc. Zgodnie z moimi przewidywaniami w tym momencie manifestacja pewnie została rozpędzona, zaś policja i osobista eskorta pani kanclerz oraz personel lotniska aktualnie łoili skórę Cándidzie. Wpakowaliśmy się w gęsty ruch kołowy, więc swami zwolnił, a kiedy zbliżaliśmy się do Rondy, skorzystał z względnego spokoju i przy tej okazji zaczął objaśniać szanownej pasażerce najciekawsze punkty mijane w drodze. - Voila salon mody Pronovias. Voila dom towarowy El Corte Inglés. A tam daleko, in der ferne, nowy stadion Espanyola. Hier alles Barça - Barça, aber ich fan na całe życie. Jego starania nie dawały jednak efektu. Angela Merkel nie spuszczała oczu z mego plebejskiego profilu, nie okazując zarazem ani zaskoczenia, ani lęku, ani oburzenia. I tak dojechaliśmy pod drzwi restauracji Sprzedam Psa."

(tłumaczenie: Tomasz Pindel, materiały wydawnictwa Znak)