"Zamierzam jeszcze przez osiem lat pisać kryminały" - zadeklarował w rozmowie z RMF FM Marek Krajewski, twórca bestsellerowych powieści o Eberhardzie Mocku i Edwardzie Popielskim. Opowiedział też o swojej nowej książce "Mock. Pojedynek" i planach związanych z przeniesieniem jego twórczości na ekran. Pisarz przyznał się również do "spektakularnej klęski" i zdradził, nad czym będzie w najbliższym czasie pracował.

Z Markiem Krajewskim spotykamy się o poranku w krakowskiej redakcji RMF FM. Pisarz promuje właśnie swoją najnowszą powieść - "Mock. Pojedynek". Zastanawiam się, jaką książkę czyta pomiędzy spotkaniami autorskimi w kolejnych miastach. Mam książkę na czytniku. To jest "Milczenie" Shusaku Endo, na podstawie której został nakręcony słynny film Martina Scorsese - przyznaje Krajewski. A jakim jest czytelnikiem? Czego szuka w literaturze?

Szukam przede wszystkim suspensu, niespodzianki, zaskoczenia. Nie lubię, kiedy akcja toczy się powoli, linearnie, kiedy nie może nastąpić spiętrzenie zdarzeń, kiedy czekam nieustannie, a moja cierpliwość jest wystawiana na dużą próbę - wylicza autor bestsellerowej serii książek o Mocku. Przyznaje też, że nie jest miłośnikiem literatury eksperymentalnej.

Rozdaliśmy Wam pięć egzemplarzy powieści "Mock. Pojedynek" z autografem autora!

"Lekkie światełko w tunelu"

W ostatnich latach głośno było o kilku próbach przeniesienia powieści Marka Krajewskiego na ekran. Miał to robić najpierw Patryk Vega, a później Agnieszka Holland. Niestety, żaden z tych projektów nie wszedł w fazę realizacji.

Nie ma w tej chwili specjalnej nadziei na to, że powstanie serial czy film o Eberhardzie Mocku. Natomiast jest lekkie światełko w tunelu o nazwie "Edward Popielski" - mówi mi Krajewski. Być może powstanie serial o Popielskim. Być może, ale to światełko jest tak niewielkie, że nie mogę jeszcze mówić o szczegółach - ani o tym, kto będzie reżyserem, ani o tym, kto będzie grał główną rolę - dodaje.

"Mock jest do mnie w niejednym punkcie podobny"

Na początku tego roku premierę miał spektakl Teatru Telewizji "Mock" w reżyserii Łukasza Palkowskiego - twórcy takich filmowych hitów jak "Bogowie" i "Najlepszy". Główną rolę zagrał Szymon Piotr Warszawski, a w obsadzie znaleźli się także m.in. Bartosz Bielenia, Agnieszka Żulewska, Ireneusz Kozioł, Dobromir Dymecki, Adam Cywka i Marcel Sabat.

Bardzo mi się podobał ten spektakl. Był niezwykle interesujący. Świetnie została oddana atmosfera panująca w moich powieściach - atmosfera pewnej klaustrofobii, która była potęgowana przez wspaniałą Halę Stulecia - mówi mi Krajewski. Szymon Piotr Warszawski zagrał znakomicie. W jego ruchach, w jego gestach, w jego zachowaniu widziałem nie tylko Eberharda Mocka, ale również widziałem siebie, bo Eberhard Mock jest do mnie w niejednym punkcie podobny - przyznaje. 

Krajewski przyznaje, że odwiedził twórców spektaklu w Hali Stulecia, ale tylko po to, żeby poznać reżysera i odtwórców głównych ról. Nie należę do autorów, który przeszkadzają w tworzeniu dzieła filmowego czy teatralnego, którzy narzucają swoją wolę, mówią o swoich wizjach - deklaruje.  

Jak na spektakl zareagowali wierni czytelnicy powieści Krajewskiego? Jakie opinie i oceny dotarły do pisarza? Po tym spektaklu głosy na mojej stronie na Facebooku były bardzo krytyczne na ogół. Czytelnicy przyzwyczaili się do bardziej tradycyjnych metod opowiadania historii kryminalnej, które są widoczne w moich powieściach. To dość awangardowe spojrzenie na moją twórczość wydało im się nieco przesadne - mówi mi Krajewski. Nie podzielam tych opinii - mnie się ten spektakl bardzo podobał - zastrzega. 

"Honor jest pojęciem racjonalnym"

"Trudno jest wyplenić zakorzenione zło, zwłaszcza wtedy gdy występuje ono pod pozorami honoru" - te słowa Gottfrieda Wilhelma Leibniza Marek Krajewski uczynił mottem powieści "Mock. Pojedynek". Jest w nich coś szalenie aktualnego... Pytam więc pisarza o jego skojarzenia związane z pojęciem "człowiek honoru". 

Do pewnego momentu, kiedy myślałem o człowieku honoru, jawiła się przed moimi oczami postać literacka - Don Vito Corleone z powieści "Ojciec chrzestny" - przyznaje Krajewski. Człowiek honoru - spokojny, pewny siebie, kochający innych, człowiek oddany swojej rodzinie... - wylicza. Przyznaje też, że praca nad powieścią "Mock. Pojedynek" w pewien sposób zmieniła jego myślenie o honorze. 

Natrafiłem na zachowania, które pod płaszczykiem honoru temu honorowi przeczą. To były zachowania pojedynkowiczów - studentów, którzy się pojedynkowali na uczelniach niemieckich. Kiedy przygotowywałem się do książki "Mock. Pojedynek", zgłębiałem te zagadnienia i okazało się, że to zjawisko było już piętnowane, dostrzegane przez filozofów, przez ludzi poprzednich wieków - znamienne jest to motto Leibniza o pojedynkach - opowiada pisarz. Pod płaszczykiem honoru dokonywano zbrodni, dokonywano przestępstw. Honor, który tkwi w samej istocie pojedynku, jest honorem wykoślawionym, bo nie ma nic wspólnego z racjonalnością. Według mnie, honor jest pojęciem racjonalnym, natomiast w pojedynkach mamy do czynienia ze szczęściem. Ktoś jest bardziej sprawny, ktoś ma lepsze oko - nie ma mowy o zwycięstwie na racje - tłumaczy Krajewski. Jako miłośnik rozumu, logiki i racjonalności burzę się przeciwko takiemu rozwiązaniu - podkreśla. 

"Kiedy byłem młody i bystry, wymyślałem fabułę w ciągu weekendu"

Od pojedynków sprzed lat płynnie przechodzimy do tematu, który ma z nimi wiele wspólnego. Praca pisarza to w końcu walka z językiem, wyobraźnią i pustym ekranem edytora tekstu. Co po tych wszystkich latach jest dla Marka Krajewskiego największym wyzwaniem w tym fachu?

Wyzwanie pojawia się wtedy, kiedy wymyślam fabułę. Kiedy byłem młody i bystry, wymyślałem fabułę w ciągu weekendu - trzy dni i jest gotowa opowieść, która jest uszeregowana w sceny - mówiąc krótko, plan powieści - mówi mi pisarz. Teraz - lata lecą - mam za sobą wiele książek, wiele też książek przeczytałem i muszę bardzo uważać, żeby nie naśladować samego siebie, żeby nie popełnić autoplagiatu oraz żeby nie naśladować innych. Łatwo o oskarżenie, które byłoby dla mnie bardzo bolesne - o plagiat, o wtórność... Dlatego kryminałów nie czytam, żeby nigdy nie zachwycać się tak bardzo jakąś fabułą, by później nieświadomie jej nie powielać - tłumaczy. 

Kiedy zaczynam pisać powieść, kiedy zaczynam tworzyć plan - wtedy jest silne wyzwanie. Siedzę przed ekranem komputera i myślę, od czego zacząć, jaka byłaby dominanta powieści. Kto, kogo i dlaczego zabił? To jest dla mnie najważniejsze - relacjonuje Krajewski. Jeżeli już to wymyślę i tę dominantę dobrze znajdę w czasach minionych, jeżeli ta dominanta będzie charakterystyczna dla tamtych czasów, wtedy to połowa sukcesu. Wtedy wyzwanie jest mniejsze, bo najzwyczajniej w świecie piszę poszczególne sceny i zwracam uwagę na ich zwartość - wyjaśnia. 

"Jestem człowiekiem zdyscyplinowanym"

Czy Krajewski ma już plany dotyczące kolejnych powieści? Gdy o to pytam, okazuje się, że są one bardzo konkretne. 

Trylogia, której bohaterem będzie Eberhard Mock. Akcja będzie się rozgrywała w dzikich, szalonych, zepsutych, zwyrodniałych, dekadenckich latach dwudziestych. Mam nadzieję, że będzie się dobrze czytało - mówi mi Krajewski. Jestem człowiekiem, który żyje regularnie, jestem człowiekiem zdyscyplinowanym i mogę zapewnić moich czytelników, że zawsze na przełomie sierpnia i września do księgarń trafi moja nowa powieść - deklaruje pisarz. Liczę na to, że kolejna książka, która się ukaże za rok, spodoba się Państwu niemniej niż powieść "Mock. Pojedynek" - dodaje. 

"Poniosłem spektakularną klęskę"

Są w Polsce twórcy, którzy z sukcesami łączą pisanie książek z tworzeniem scenariuszy filmowych. Czy Krajewski nie myślał o pójściu tą drogą? Jak przyznaje, przeszło mu to przez myśl, a co więcej, podejmował nawet pewne próby...

Muszę przyznać się, że na polu scenariopisarstwa poniosłem spektakularną klęskę - wyznaje pisarz. Nie jestem w tym dobry. Denerwują mnie różne rzeczy - np. choćby to, że w sam tekst scenariusza bardzo wiele osób ingeruje - nie tylko reżyser, ale również producenci, aktorzy, którym się to czy tamto nie podoba. Byłem w takiej sytuacji. Było to dla mnie trudne do zniesienia - wspomina. 

Krajewski deklaruje, że raczej nie wejdzie do świata filmu jako scenarzysta. Kiedy piszę, sam panuję nad moim światem. Liczę się z uwagami redaktorki, z którą pracuję od 10 lat - te uwagi są trafne, celne, ja się podporządkowuje najczęściej różnym jej sugestiom... Natomiast w wypadku, kiedy kilka osób chce poprawiać coś, co moim zdaniem jest dobre, jest to moment, na który się nie godzę - mówi w RMF FM. 

"Siedem grzechów głównych"

Po honorze, zbrodniach i pojedynkach przeszliśmy w naszej rozmowie do grzechów - a dokładnie do "Siedmiu grzechów głównych". Krajewski opowiadał przed laty o tym porzuconym ostatecznie projekcie. Pomyślałem, że dobrze byłoby wrócić do tego tematu. 

"Siedem grzechów głównych" - przed laty myślałem o takim zbiorze opowiadań. Byłem wówczas młodszy, niecierpliwy, irytował mnie już świat Wrocławia przedwojennego i Eberharda Mocka. Postanowiłem coś zmienić. Napisałem trzy opowiadania z siedmiu i zostały one poddane ostrej i dodajmy - słusznej - krytyce przez wiele osób mi bliskich, z których zdaniem się liczę. Porzuciłem to. Dopisałem później jeszcze siedem takich krótkich nowelek filmowych i zaprezentowałem to pewnemu reżyserowi. Ten projekt filmowy już nie poszedł dalej - mówi mi pisarz. A czy w jego zasobach jest dużo porzuconych, niedokończonych projektów?

Mam trochę takich rzeczy - nie jest ich zbyt dużo, ale one słusznie zalegają w szufladzie, słusznie zalegają w pamięci komputera. Nie jest to nic wybitnego i raczej do nich nie wrócę, raczej już nie wykorzystam nigdy. Są to odpady. Tak jak w warsztacie stolarskim wióry się gromadzą, tak samo u mnie te odpady literackie są w szufladzie lub w pamięci komputera. I niech tam pozostaną - deklaruje Krajewski.

Nigdy nie lubiłem opowiadań. Jeżeli nie lubiłem ich jako czytelnik, nie będę wchodził w ten świat jako pisarz - wyjaśnia mój gość, gdy dopytuję go o to, czy spróbuje znowu zmierzyć się z tym gatunkiem. Na początku mojej pracy literackiej zauważyłem jedną rzecz - piszę takie powieści, jakie sam chciałbym przeczytać. Tak się zaczęło. Napisałem pierwszą powieść o Mocku - "Śmierć w Breslau" - tylko dlatego, że nie było takiej książki na polskim rynku. Nie było kryminału, który by się rozgrywał we Wrocławiu przedwojennym. Powodowany czytelniczą tęsknotą przeobraziłem się w pisarza - wspomina. 

"Czytanie tekstów starożytnych jest jak rozwiązywanie równań matematycznych"

Musiałem spytać Krajewskiego o jego fascynacje językowe i filozoficzne. Trudno byłoby ich nie dostrzec w kolejnych publikowanych przez niego powieściach. 

Moją pasją jest filozofia i moją pasją są języki starożytne. Tych filozofów, których bardzo lubię, czytam w oryginale - po grecku i po łacinie. Marka Aureliusza czytam po grecku, Senekę czytam po łacinie - mówi mi pisarz. Języki starożytne są wspaniałe. To jest niezwykły świat gramatyczny, skodyfikowany, porządny, opracowany szczegółowo. Czytanie tekstów starożytnych jest jak rozwiązywanie równań matematycznych - tłumaczy. Zastrzega jednocześnie, że jest w nich coś, czego nie znajdziemy w matematyce. 

Matematyka jest krystaliczna, piękna i nieludzka. W tekstach pisanych przez człowieka - również po łacinie i po grecku - są namiętności, pragnienia, przeżycia ludzkie - wyjaśnia Krajewski. Codziennie staram się czytać teksty greckie i łacińskie. Robię to z pożytkiem dla mojego umysłu, który codziennie jest poddawany gimnastyce - dodaje. 

"Zamierzam jeszcze przez 8 lat pisać kryminały"

Czy Krajewski przygotuje kiedyś dla czytelników przewodnik po swoich fascynacjach filozoficzno-językowych? Podrzucam mu ten pomysł bez cienia kokieterii przyznając, że chętnie sięgnąłbym po taką książkę.

Taka myśl kołacze się w mojej głowie. Kto wie, może kiedyś ją zrealizuję. Wyciąg z autorów starożytnych, z moimi komentarzami... Chyba kiedyś to zrobię - ale dopiero po 60. roku życia - zapowiada pisarz. Mam teraz 52 lata i zamierzam jeszcze przez 8 lat pisać kryminały - podkreśla. Czym zajmie się później?  

Marzy mi się wielka powieść batalistyczna o legionach rzymskich. Marzy mi się powieść uniwersytecka. Ten pomysł, który pan podsunął, jest mi też jakoś bliski - wylicza Krajewski. 

Na koniec - czas niestety nas goni - pytam mojego gościa, czy nie brakuje mu pracy na uczelni. Krajewski przyznaje, że trochę tęskni za tym, co było, ale rzeczywistość sali wykładowej zastępują mu spotkania autorskie.