Właśnie ukazała się wspólna książka Marka Krajewskiego i słynnego patologa Jerzego Kaweckiego "Umarli mają głos". Autorzy ujawniają kulisy 12 najbardziej zagadkowych śledztw w sprawie zabójstw dokonanych w powojennej Polsce, w których kluczową rolę odegrały wyniki sekcji zwłok oraz detektywistyczna wnikliwość słynnego kryminologa. Jest to również pierwsza książka non-fiction w dorobku Marka Krajewskiego, autora cyklu kryminałów z Eberhardem Mockiem w roli głównej. "Prawda jest ciekawa! (...) Trzeba tylko ją odpowiednio opisać" - mówi w RMF FM pisarz.

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta RMF FM: Napisał pan w przedmowie do nowej książki "nasza współpraca układała się asymetrycznie". Na czym polegała ta asymetria?

Marek Krajewski: Najpierw korzystałem z wiedzy doktora Kaweckiego w sposób nazwijmy to fragmentaryczny. Pewne fragmenty w moich powieściach wymagały ekspertyzy, sprawdzenia przez medyka sądowego. I z tym fragmentami, zakreślonymi pamiętam na żółto, przychodziłem do doktora, do Zakładu Medycyny Sądowej i i czytałem mu dany fragment. Często były to poprawki bardzo fachowe, na przykład o osełkowatych ranach. Ja upierałem się, że to mało literackie. Przez całe lata tak pracowaliśmy, doktor Kawecki poprawiał moje powieści i nagle role się odwróciły. Nagle ciężar przedstawienia historii i wymyślenia pewnej fabuły spadł na doktora. On przedstawił mi ciekawe przypadki, a ja je po prostu opisałem. Tu była ta asymetria.

Dlaczego akurat te przypadki wybrał pan dla pana Marka?

Jerzy Kawecki: One są interesujące nie tylko zawodowo, ale też w znaczącym stopniu odstawały od przeciętnej typologii tego typu przestępstw. Można powiedzieć, że była w tych przestępstwach pewna oryginalna idea i to zwróciło moją uwagę i postawiłem się właśnie tymi przypadkami zająć. To akurat zbieg okoliczności, że ja miałem do czynienia z tak wyjątkowymi przypadkami. Myślę, że moi koledzy i koleżanki z innych zakładów medycyny sądowej też mogliby coś ciekawego dodać

W jednym z 12 rozdziałów tej książki postać o nazwisku Kawecki mówi "zrobiłem to dla prawdy"...

Jerzy Kawecki: Tak. Utożsamiam się z tym twierdzeniem. Prawdziwe historie mają szanse na rzetelny odbiór czytelnika. I może to nie zabrzmi dobrze, ale myślałem też o pewnej profilaktyce. Być może ktoś, kto będzie chciał popełnić jakiej przestępstwo, po przeczytaniu naszej książki zaniecha tego zamiaru.

Marek Krajewski: Doktor Kawecki dotknął teraz niezwykle istotnego punktu, który ma dla mnie znaczenie literackie. Do momentu, gdy stwierdziliśmy, że opiszemy te historie twierdziłem, że prawda o którą pani pytała, a właściwie rzeczywistość - jest nieciekawa. Myślałem, że te prawdziwe historie, które się wydarzyły, nie mają dramaturgii, są nudne, nie mają punktów kulminacyjnych i są nieciekawe z literackiego punktu widzenia. I spotkanie i rozmowa z doktorem Kawecki, który przedstawił mi tych dwanaście przerażających spraw, zmieniły moje nastawienie do tego typu zagadnień. Prawda jest ciekawa! Myliłem się. Trzeba tylko ją odpowiednio opisać i wyeksponować całą dramaturgię, którą każde z tych zdarzeń w sobie zawiera.

Ale jest też druga strona medalu. Mam wrażenie, że gdyby panowie nie powiedzieli czytelnikom, że to są prawdziwe historie, to one brzmią tak niewiarygodnie, że mogą śmiało uchodzić za literacką fikcję.

Marek Krajewski: Kto wie, może to trochę moja wina... Po raz pierwszy w życiu wkroczyłem na poletko do tej pory przeze mnie nie uprawiane. Znalazłem się na polu literatury faktu. I być może moja nadmierna skłonność, którą widać w moich powieściach dała o sobie znać?

A może barwnie pisze pan o prawdzie?

Marek Krajewski: Dziękuję, chciałbym w to wierzyć.

W tych dwunastu opowieściach pojawiają się też wątki filmowe, padają takie tytuły jak "Tajemnice Los Angeles" czy "Arszenik i stare koronki". Nie mają panowie dość kryminałów? Lubicie oglądać tego typu filmy?

Jerzy Kawecki: Owszem lubię, ale muszą być dobrze zrobione. A rozumiem pod tym pojęciem wartkość akcji, logiczną konstrukcję fabuły i brak taniego efekciarstwa w postaci częstych bójek i strzelanin. Tam musi być coś co wciąga intelektualnie, co daje do myślenia, do analizowania tego, co widzi się na ekranie.

Marek Krajewski: Ja rzadko oglądamy kryminały. Nie chcę stąpać po cudzych śladach. Ze mną już tak jest, że gdy szczególnie interesujące rozwiązania fabularne zapadną w mój umysł, zaczynam się bać, że nie będę mógł się od nich odczepić. A wtedy bardzo łatwo o plagiat. W związku z tym podjąłem radykalną decyzję. Nie oglądam i nie czytam kryminałów. Oczywiście są wyjątki od tej reguły.

Która z tych dwunastu historii zaintrygowała panów, szczególnie zaciekawiła?

Marek Krajewski: Ta opisana w rozdziale 'Królowa siłowni". Nie znałem tego przypadku, choć był on bardzo głośny i wrocławska prasa o nim sporo pisała. Zaznajamiając się z tą opowieścią zrozumiałem, że istnieją historie godne najlepszych reżyserów. Widzę tu potencjał filmowy. Ale z drugiej strony musimy pamiętać, że dotykamy tu niezwykle niebezpiecznego obszaru. Często ci ludzie, których opisaliśmy, zostali skazani, odpokutowali już swoje winy, odsiedzieli kary i zaczęli nowe życie. Nagłaśnianie tych historii może otwierać zabliźnione już rany.

Zakładając, że pan Marek nie słyszy. Czy jest pan zadowolony z efektu waszej współpracy? Czy tak pan sobie wyobrażał ubranie historii, które pan przyniósł, w literacki kostium?

Jerzy Kawecki: Byłem zaskoczony. Zdawałem sobie sprawę z trudność tego zadania. Darzę autora pełnym zaufaniem. Ale w momencie, w którym otrzymałem rękopis i wspólnie analizowaliśmy jego treść przyznam, że byłem pełen podziwu dla sposobu w jaki sposób autor przetransponował te fakty w literackie opowieści.

Marek Krajewski: Musiałem czasem dokonywać cudów, by nie nudzić. Dlatego wprowadziliśmy trzy różne narracje. Opowieść quasi kryminalną, opis pracy medyka sądowego pełnej narzędzi i stołu do sekcji oraz warstwę osobistą, gdy spotykamy się u mnie w domu i rozmawiamy. Pytam wtedy doktora Kaweckiego o wyjaśnienie pewnych wydarzeń, doprecyzowanie. Musiałem urozmaicić narrację, bo zbyt jednolita - może nudzić.  

Te historie są bardzo filmowe. Gdyby zgłosił się do was reżyser lub producent i powiedział "sfilmuję to", wasza odpowiedź brzmi?

Marek Krajewski i Jerzy Kawecki: Zgadzamy się!

(j.)