Jeden z najpopularniejszych aktorów polskiego kina, Marek Kondrat, świętował wczoraj w Katowicach 60. urodziny. Na scenie Teatru Śląskiego, gdzie 38 lat temu grał swoje pierwsze teatralne role, artysta mówił o początkach aktorskiej drogi, ale także o odejściu od aktorstwa i innej wielkiej pasji - winie.

Aktorstwo ma swoją ulotność i doraźność. W filmie, na scenie artyści odzwierciedlają epokę, w której żyją - mieszczą się w swojej epoce i razem z nią odchodzą - mówił aktor, tłumacząc, że prawdę tych słów najlepiej widać na starych filmach, które - niegdyś oddające rzeczywistość - nie przystają do współczesności. On sam - jak mówił - stracił emocjonalny związek z aktorstwem.

Kondrat z sentymentem wspominał ponad rok spędzony w Katowicach, gdy po studiach w szkole aktorskiej, na zaproszenie swojego wykładowcy, a zarazem dyrektora miejscowego teatru, Ignacego Gogolewskiego, przyjechał z żoną na Śląsk i podjął pracę w Teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego. Zamieszkali w gościnnym pokoju teatru, potem w niewielkim mieszkaniu.

O katowickim okresie pracy aktora opowiada zrealizowany w latach 1972-73 dokumentalny film Mirosława Gronowskiego "Bardzo młodzi oboje", zaprezentowany w poniedziałek publiczności. Wracają emocje, kolory, zapachy, stany psychiczne - mówił aktor po obejrzeniu filmu.

Katowicki rozdział należy do najpiękniejszych w moim życiu. Jest pierwszy, jest radosny, jest zmysłowy - mówił Kondrat, wspominając zarówno ówczesne imprezy w katowickich lokalach, jak i specyficzną śląską publiczność teatralną. Tu się realizował teatr w pełnym, baśniowym jego wymiarze - ocenił aktor, wspominając spędzony w Katowicach okres, jako czas nadziei i radości, związanych z dorosłym życiem - nie tylko zawodowym.

Marek Kondrat debiutował w katowickim teatrze, jako błazen w "Kronikach królewskich" Wyspiańskiego. Rola podobno była brawurowa, co doceniła nawet recenzentka "Trybuny Robotniczej", która zwykle nie pisała o premierach nic dobrego. Na szczęście nic nie pamiętam - skomentował swoją pierwszą rolę aktor.

Choć Kondrat pochodzi aktorskiej rodziny (aktorami byli jego ojciec i stryj), już w filmie "Bardzo młodzi oboje" 22-letni wówczas artysta nie wykluczał, że mógłby kiedyś zmienić zawód. Tak też się stało - kilka lat temu porzucił aktorstwo na rzecz pasji winiarskiej - prowadzi sklepy z winem, utrzymuje kontakty z właścicielami winnic na całym świecie.

Dobre wino to nie tylko bukiet, smak, barwa. To jest czas przeszły i czas oczekiwania; to jest serce i pasja człowieka, który to wino robi - mówił Kondrat, przekonując, że płyn to tylko połowa tego, co mieści się w butelce wina - druga połowa to człowiek-winiarz, z jego pasją i emocjami.

Kondrat znany jest przede wszystkim z ról w filmach "Zaklęte rewiry", "C.K. Dezerterzy", "Pułkownik Kwiatkowski" czy "Dzień świra". Choć kojarzony głównie z filmem, był aktorem teatrów: Śląskiego im. Wyspiańskiego (1972-73) oraz warszawskich: Dramatycznego (1973-84; 1987-88), Nowego (1985-86), Ateneum (1992-99).

Debiutował w kinie, kiedy miał niespełna 11 lat, w filmie dla dzieci "Historia żółtej ciżemki" (1961) Sylwestra Chęcińskiego. Sukces wśród publiczności i krytyki odniósł rolą w adaptacji powieści Henryka Worcella "Zaklęte rewiry" (1975) w reżyserii Janusza Majewskiego. Kondrat zagrał Romana Boryczkę, który dostaje posadę w luksusowym hotelu "Pacyfik" i pnie się po kolejnych szczeblach kariery.

W satyrycznej komedii Janusza Majewskiego "C.K. Dezerterzy" (1985) wcielił się w spryciarza Kanię, który planuje z przyjaciółmi ucieczkę z wojska pod koniec I wojny światowej. Dziesięć lat później aktor wystąpił w roli tytułowej w kolejnej komedii wojskowej - tym razem dotyczącej końca II wojny światowej - "Pułkowniku Kwiatkowskim" (1995).