Jeździli nim i Pawlak w "Nie ma mocnych", i inżynier Karwowski w "Czterdziestolatku", i Bolek i Lolek też. Doskonale sprawdzał się jako milicyjny radiowóz oraz samochód dostawczy w czasach PRL. Właśnie ukazała się książka "Maluch. Biografia" Przemysława Semczuka. Nieznana historia złotego dziecka polskiej motoryzacji. Bogato ilustrowane wydanie zabiera czytelników w podróż do czasów młodości - własnej lub rodziców.

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta, RMF FM: Kto wymyślił nazwę "maluch"? 

Przemysław Semczuk: Jeden z dziennikarzy "Motoru" zupełnie naturalnie użył tej nazwy w jednym ze swoich artykułów. To się samo narzucało, ponieważ mieliśmy Fiata 125p, który był duży, i nagle pojawił się Fiat 126p, który był mały.

Jak zbierałeś materiał do tej książki? Sam miałeś malucha czy ktoś w twojej rodzinie?

Ja miałem trzy maluchy w życiu. Wiedziałem coś na temat tego samochodu, ale podejrzewam, że tyle, co statystyczny Kowalski. Pomysł zrodził się w wydawnictwie, ale zaczęło się od tego, że chcieliśmy zrobić album ze zdjęciami, a do albumu trzeba troszeczkę treści dołożyć. Jak zacząłem zbierać materiały, okazało się, że wyłania się niesamowita historia. Ja sam byłem zaskoczony. Jako użytkownik malucha nie miałem świadomości, jak do tego doszło, że Fiat 126p stał się samochodem dla Kowalskiego, skąd się wziął, kto to zorganizował? My praktycznie przy wszystkich rocznicach słyszymy tylko o tym, że przyszedł Gierek, kupiono licencję i zaczęto produkować maluchy i było pięknie i wspaniale, było ciężko, trudno, czasem zabawnie. A to jest bardzo długa historia, na którą składa się wiele wątków, łącznie z tymi politycznymi.

To jest opisane w pierwszej części twojej książki. A - dodajmy dla tych, którzy jeszcze nie mieli jej w rękach - jest ona podzielona na trzy części: "Kowalski czeka", "Kowalski jedzie" i "Kowalski się przesiada", czyli się z maluchem rozwodzi. W książce "Kowalski czeka" opisana jest historia o tym, jak to się stało, że pojawiła się licencja na ten samochód.

To był właściwie przypadek. Historia zaczęła się, jeszcze zanim Gierek doszedł do władzy. On wysłał do Włoch na tajną misję jednego ze swoich ludzi i już wtedy zapytano w koncernie Fiata, czy jest szansa na kupienie małego samochodu popularnego. I tutaj warto zaznaczyć, że nikt nie wiedział, o jaki samochód chodzi. Nikt nie miał pojęcia, jak ten samochód będzie wyglądał, chodziło tylko o to, żeby dogadać się, czy taką licencję będzie można kupić. I taka zgoda była. Dopiero kilka miesięcy później, po wydarzeniach Grudnia 70', kiedy Gomułka został odsunięty od władzy, zaczęto ten plan realizować.

W drugiej części, "Kowalski jedzie", jest mnóstwo fantastycznych anegdot, jak to Kowalski jeździł po Polsce tym maluchem, ale też jeździł po świecie. Opisujesz tutaj przygodę ludzi z Krakowa, którzy podróżowali maluchem dookoła świata.

To jest w ogóle niesamowita historia, jak ja trafiłem na tą podróż dookoła świata. Szukając różnych artykułów w gazetach, w jednym z wydań "Ekspresu Wieczornego" przeczytałem o podróży dookoła świata i tam były nazwiska. Zacząłem się zastanawiać, jak znaleźć ludzi, którzy w '76 roku ruszyli w świat tymi maluchami. Okazało się to bardzo proste: na Facebooku znalazłem bohaterów wyprawy i w ten sposób udało się ją odtworzyć. Jest to, myślę, perełka w tej książce.

Dla Polaków ten samochód stał się zdecydowanie takim oknem na świat, bo oni ruszyli nie tylko w Polskę, ale także w Europę. Wstyd było wcześniej pokazywać się syrenką gdzieś na autostradach, a mimo wszystko Fiat 126p był samochodem bardzo nowoczesnym, którego się nie trzeba było wstydzić. Niesamowitą rzeczą jest to, jak Kowalski potrafił się zapakować do tego samochodu, pakując żonę, dziecko, teściową, psa i jeszcze weki - i tak ruszał np. do Bułgarii.

Trzeba przyznać, że to było niesamowite wyzwanie ruszyć przez całą Europę, przejechać przez Iran, oni pokonali Afganistan, Pakistan, dojechali do Indii, do Nepalu, zwiedzili cały kawał świata, narzekali na słabe paliwo, na dziury w drogach, a mimo to maluch wytrzymał tę podróż...

Nie tylko Kowalski jeździł maluchem, o czym piszesz w swojej książce, ale także bohaterowie filmowi, np. Pawlak, Kargul, Karwowski. Jest też takie zabawne zdjęcie, którym przypominasz Bolka i Lolka w małym fiacie.

Tak, mały fiat był po prostu ikoną. On sam właściwie wjechał na ekrany. Jak się ogląda stare filmy z lat 70., 80., to praktycznie nie ma filmów, w którym byśmy nie dostrzegli gdzieś sylwetki tego samochodu. Różni bohaterowie się nim przemieszczają. Ale był to samochód, który miał też rolę w różnych innych sytuacjach, choćby napad na bank organizowany maluchem albo napad na konwój, który przewoził pieniądze maluchem.

Miliony Polaków pokochały malucha, ale to była też trochę taka miłość bez wyboru, miłość trochę z konieczności. Potem był rozwód - ostania część książki to "Kowalski się przesiada".

Z konieczności, żeśmy go pokochali, tak jak Włosi pokochali 500-kę, Niemcy garbusa i BMW, Isettę czy Goggomobila, a Polacy pokochali malucha.

Twoja książka ma też bogaty materiał fotograficzny. Co to są za zdjęcia?

To są różne fotografie wygrzebane w archiwach. Jest troszkę zdjęć gazet, artykułów, choćby okładek pism, tak żeby poczuć ten klimat, zobaczyć, jak to wyglądało. Dla ludzi to był szok. Latami czekali, szukali, chcieli mieć upragniony samochód i nagle, kiedy on się pojawił, prasa praktycznie zapełniła się artykułami, obrazkami. Ja cytuję bardzo dużo tych artykułów, nie dało się ich opisać, żeby poczuć ten klimat. Takie śmieszne sformułowania typu: "To, co dla dużego samochodu jest trudnym wirażem, dla malucha jest lekkim łukiem". To oddaje atmosferę tamtych chwil.

To nie jest książka tylko dla fanów motoryzacji.

Fajnie, że o tym wspomniałaś, bo należy to podkreślić. Tutaj nie ma szczegółów technicznych. No może jeden - że w ogóle maluch miał silnik. To książka o zupełnie czymś innym. Chodziło o pokazanie samochodu, tła i ludzi, przede wszystkim ludzi, którzy do tego samochodu wsiadali.