Ikona rock and rolla i lat 70. Keith Richards, gitarzysta i jeden z założycieli zespołu The Rolling Stones 18 grudnia skończy 70 lat. Richards jest autorem takich piosenek, jak "Satisfaction", "Gimme Shelter", "Angie" czy "Jumpin' Jack Flash".

Dziennikarze wielokrotnie zadawali to samo pytanie: jakim cudem Keith Richards przeżył lata 70? Koniec lat 60. przyniósł śmierć hippisowskiemu ideałowi, wiary w zbawczą moc rock and rolla, a także śmierć kulturowych ikon tego okresu - Jimi'ego Hendriksa, Janis Joplin, później także Jima Morrisona. W 1969 r. utopił się Brian Jones, gitarzysta The Rolling Stones. Przez 10 lat byłem na czele listy "pierwszych do grobu." Bardzo rozczarowało mnie, gdy spadłem z "jedynki - żartował Richards w wywiadach, a brytyjski historyk Simon Scham ocenił kiedyś: Twarz Keitha Richardsa mówi więcej o XX stuleciu niż jakiekolwiek dokumenty.

Hippisowski sen umarł ostatecznie w sobotę, 6 grudnia 1969 r. na torze wyścigowym Altamont w Kalifornii, gdzie Rolling Stonesi zorganizowali darmowy koncert. Grali Jefferson Airplane i Santana, a wieczór zamykali Stonesi. Impreza wymknęła się spod kontroli, gdy - zatrudnieni w charakterze ochroniarzy - gang "Aniołów Piekieł" przesadził ze zjadaniem LSD i zaczął okładać ludzi na widowni kijami bilardowymi. Gdy Jagger i Richards tańczyli na scenie, grając "Sympathy for the Devil", kilkaset metrów od nich Meredith Hunter, czarnoskóry fan, został zamordowany przez "ochroniarzy". Altamont uznano za jeden z momentów granicznych, koniec utopii lat 60. Keith Richards obserwował wszystko wprost ze sceny.

Za nic mieli ckliwą muzykę "mamy i taty"

Richards urodził się 18 grudnia 1943 r. w angielskim miasteczku Dartford. Do nauki gry na gitarze zachęciła go matka, która kupiła mu pierwszy instrument. Richards uczył się muzyki na nagraniach Billie Holiday, Duke'a Ellingtona, Louisa Armstronga i wczesnego rock and rolla. W 1959 r. przyszły gitarzysta dostał się do szkoły Sidcup Art College w Londynie.

Dziś rano na stacji w Dartford podszedł do mnie gość, którego znałem ze szkoły. Ma wszystkie płyty Chucka Berry'ego. Nazywa się Mick Jagger - napisał w 1959 roku w liście do swojej ciotki 16-letni Keith Richards. Spotkanie na podlondyńskim dworcu stało się jedną z słynnych historii rock and rolla. Jagger - który do Londynu zmierzał jako student London School of Economics - miał zwrócić uwagę Richardsa zbiorem płyt winylowych, które wiózł ze sobą - wśród nich nagrania Chucka Berry'ego i Muddy'ego Watersa.

Byliśmy tylko on i ja. Nikt nikomu nie musiał niczego udowadniać - wspominał z rozrzewnieniem niemal 70-letni Richards w swojej autobiografii "Życie". Za nic mieli ckliwą muzykę "mamy i taty", zafascynowani bluesowymi mistrzami jak Jimmy Reed czy Howlin' Wolf.

Alternatywa dla The Beatles

Na początku 1962 r. nic nie pozostało z planów ukończenia szkoły plastycznej. Richards zamieszkał z Jaggerem, a także Brianem Jonesem. Jak podkreślał - interesowało go tylko granie bluesa z kolegami. Po występach w londyńskich lokalach, The Rolling Stones stali się sensacją, nijak nie przypominając "ugrzecznionych" i gładko przystrzyżonych nastoletnich idoli. W 1963 r. podpisali kontrakt z wytwórnią Decca. Niemal z miejsca zostali gwiazdami, reklamowanymi jako alternatywa dla The Beatles. Beatlesi chcą trzymać twoją dłoń, Stonesi chcą spalić twoje miasto - głosił slogan.

W skromne życie nastolatków wdarły się pieniądze, kobiety i narkotyki. Koncerty zwykle kończyły się już po kilkunastu minutach, gdy ludzie z widowni wbiegali na scenę, rzucając się na muzyków. Gitarzysta wielokrotnie wdawał się w bójki z najagresywniej reagującymi widzami. Jagger odnalazł się znakomicie jako gwiazdor, Richards pogrążał się coraz bardziej w narkotykowej matni. Kontrolę nad zespołem przejął wokalista wobec duchowej nieobecności swojego kolegi.

Dla mnie heroina stanowiła tarczę ochronną. Z jej pomocą łatwiej było znosić całą tę obłudę show biznesu. Dzięki niej można się było zdystansować, zyskać nową perspektywę, a mimo to nie wypaść całkiem z gry - wyznawał w wywiadach. Jednocześnie podkreślał, pół żartem, pół serio: Nigdy nie miałem problemów z narkotykami. Miałem problemy z policją.

Rok 1969 przyniósł klęskę festiwalu w Altamont oraz śmierć Briana Jonesa, już wcześniej wyrzuconego z zespołu. Jego miejsce zajął Mick Taylor, "wyjęty" z zespołu Johna Mayalla. Z nim w składzie Stonesi nagrali swoje największe dzieła: "Sticky Fingers" (1971), "Exile on Main St." (1972), "Goat's Head Soup" (1973).

The Rolling Stones zamieniali się jednak z knajpianego zespołu bluesowego w muzyczną firmę, zatrudniającą setki osób, występującą na wielkich stadionach. Z czasem repertuar zespołu rozszerzył się nawet o piosenki disco, których Jagger nasłuchał się w najmodniejszych nowojorskich klubach. Nowym partnerem gitarowym Richardsa został Ronnie Wood, zastępujący Taylora, który miał już dość gry w grupie.

Czas na solowe płyty

Napięcie między przyjaciółmi narastało. Pod koniec lat 80. rozmawiali ze sobą przez pośredników, przygotowując kolejne trasy koncertowe The Rolling Stones. Gdy Jagger bawił się z nowojorską societą, Richards grał z zespołem lokalnych muzyków w swoim domu na Jamajce. Kiedy w 2003 r. wokalista został odznaczony brytyjskim tytułem szlacheckim, Richards po prostu go wyśmiał. Nadal chciał tylko grać bluesa. Blues to muzyka szczera i prawdziwa, pełna głębokiego smutku i cierpienia - tłumaczył.

Gdy w 1985 r. Jagger wydał album solowy, Richards wyśmiał go, dodając, że nie zna nikogo, kto przesłuchał więcej niż cztery piosenki solowego debiutu wokalisty. Trzy lata później ukazała się solowa płyta Richardsa "Talk is Cheap" a w 1992. kolejna - "Main Offender". Solowe dzieła twórców The Rolling Stones nie spotkały się jednak z przychylnym przyjęciem krytyki i publiczności.

Pogłoski o nieuchronnym rozpadzie The Rolling Stones wzmogły się wtedy, gdy w 2010 r. ukazała się autobiografia Richardsa "Życie", w której muzyk nie szczędzi cierpkich słów i złośliwości wobec swojego partnera scenicznego. Stonesi jednak nie rozpadli się, zamiast tego rozpoczęli trasę koncertową, świętując 50-lecie działalności zespołu. Jak mówi się nieoficjalnie - trasę być może ostatnią.

(mal)