Biurko, maszyna do pisania, kanapa, fotele, zbiór książek, pamiątki i kolekcja fajek Alfreda Szklarskiego. To wszystko można zobaczyć w gabinecie pisarza, który odtworzono w Bibliotece Śląskiej w Katowicach. Wszystkie sprzęty książnicy udostępniła rodzina pisarza.

Anna Kropaczek: W gabinecie Alfreda Szklarskiego jest biurko, przy którym pisał. Podobno byli chętni, by je kupić?

Bożena Nowak, córka Alfreda Szklarskiego: Byli chętni. Były to zabawne sytuacje. Żartowałam, że to, że siedzi się przy tym biurku, nie oznacza, że będzie potrafiło się pisać. Gdyby tak było, to ja byłabym pisarką bardzo znaną (śmiech).

W gabinecie jest mnóstwo pamiątek z podróży, ale pani ojciec rzadko podróżował...

Zdrowie mu nie pozwalało na dalekie podróże. Podróżami były dla niego książki. Sprowadzał je sobie z zagranicy, kupował w antykwariatach. Szukał u znajomych.

Nie podróżował często, a pisał o przygodach Tomka w odległych krajach.

Najpierw wybierał kontynent, wiedział, gdzie chce Tomka wysłać. Robił notatki na temat tego kontynentu, miejsca. Zapoznawał się z historią. Notatki robił ręcznie. To była mrówcza praca. Siedział i spisywał sam. Jak miał to wszystko gotowe, kładł się na tapczanie i leżał dzień, dwa, trzy. Pytałam go: co ty tak leżysz? A on mi odpowiadał: ja pracuję, układam sobie w głowie akcję. I faktycznie po tygodniu siadał przy biurku i wtedy zaczynał pisać na maszynie. Pracował też w wydawnictwie Śląsk. Pisał po powrocie z wydawnictwa od 17.00 do 3 rano. 

Wrócę do pamiątek podróżniczych, które można zobaczyć w gabinecie. Jak się tu znalazły?

Mama jeździła na różne wycieczki. Ojciec mówił: jedź Krysiuniu, ty wiesz, czego ja potrzebuję. I mama zwoziła potworne ciężary. To, co oczywiście można było przewieźć. Ojciec był najszczęśliwszy, mówił: ja się czuję tak, jakbym tam był. Odbył jedną daleką podróż, poza wyjazdami do Ameryki (tam mieszkał ojciec Alfreda Szklarskiego - przyp. red.), to była podróż do Afryki, do Egiptu. Tam spotkała go bardzo przykra przygoda. Poszedł na muzułmański cmentarz. Pan, który go pilnował, wpuścił ojca, mimo że innostrańcy nie mieli prawa wchodzić. Ojciec sobie pooglądał, bardzo to było dla niego duże przeżycie. Jak wychodził z cmentarza, strażnik poczęstował go daktylami. Ojciec włożył owoc do ust i okazało się, że daktyle były zatrute. Z trudem dotarł do hotelu. Tam powiedziano mu, że na szczęście szybko wszystko wypluł.

Pani ojciec musiał mieć niezwykłą wyobraźnię...

Miał nieprawdopodobna wyobraźnię. Doświadczyłam tego, kiedy polonistka dała nam na zadanie opisać  widok z okna. Siedziałam dwie godziny i na temat widoku z  mojego okna napisałam 10 zdań. Tata to przeczytał i powiedział: nie wiedziałem, że ty nic nie potrafisz napisać. Zaczął mówić i w końcu powstały 3 strony na temat tego widoku z okna.

Usłyszałam taka opinię, że gdyby sfilmować przygody Tomka Wilmowskiego, byłoby to co najmniej równie dobre, jak Indiana Jones...

Ojciec za swojego życia miał kilka takich propozycji. Ekipy filmowe chciały zacząć od Australii. Pojechali tam, wrócili i stwierdzili, że byłby to bardzo drogi film, poza zasięgiem.

(j.)