Frontman brytyjskiej grupy Coldplay podkreślił, że nie ma najmniejszych zamiarów robienia kariery solowej. Wokalista zaznaczył, że bez kolegów - Jonny'ego Bucklanda, Guya Berrymana i Willa Championa - nie dałby sobie rady.

To, że frontmani na rok, dwa odłączają się od zespołu, by nagrać coś na własną rękę, to powszechna praktyka: robili tak m.in. Mick Jagger (The Rolling Stones), David Gilmour (Pink Floyd), Thom Yorke (Radiohead), Brandon Flowers (The Killers) czy, przykład z rodzimego podwórka, Janusz Panasewicz (Lady Pank), a niedawno Piotr Rogucki (Coma). Niemało jest też wokalistów, którzy po prostu odeszli ze swoich zespołów, by rozpocząć nowy, samodzielny rozdział swojej kariery - np. Peter Gabriel czy Phil Collins.

W ślady wyżej wymienionych nie zamierza iść Chris Martin z Coldplay. Byłbym beznadziejny bez moich kolegów. Nie poradziłbym sobie - twierdzi wokalista, który podziękował swoim muzycznym partnerom (Coldplay od początku gra w tym samym składzie) za to, że radzą sobie z... jego popularnością.

Zdają sobie sprawę, że jako wokalista, a zwłaszcza jako mąż Gwyneth Paltrow, przyciągam osiem razy więcej uwagi mediów niż oni. Ale wiedzą, jak bardzo ich potrzebuję - oświadczył Martin na łamach magazynu "Q".