Nie żyje Jerzy Trela - wybitny aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, profesor PWST w Krakowie. Współtworzył krakowski Teatr Stu. Miał 80 lat. Osoby, które go wspominają, mówią, że był bardzo ciepłym, lojalnym i życzliwym człowiekiem.

Jurek był niezwykle przyjacielski, serdeczny i koleżeński - podkreśla aktor Jerzy Fedorowicz w rozmowie z RMF FM.

Trela był ponad takie głupie rzeczy, jak jakieś spory, zazdrości. Dla niego to w ogóle nie istniało. W ogóle nie rozmawialiśmy na ten temat, nie schodziliśmy na poziom takiego magla jakiegoś. Mówiliśmy tylko o prawdziwym, zawodowym aktorstwie. I to było dla niego ważne - powiedział.

"Jurka zawsze chciało się przytulić, posiedzieć z nim, pośmiać"

Był niezwykle wrażliwy i delikatny. Jego pokora może przejść do legendy - w takim sposób Jerzego Trelę wspomina w RMF FM aktor Adam Woronowicz.

Nie pamiętam, żeby Jurek kiedykolwiek na kogokolwiek podniósł głos, zdenerwował się, czy okazał jakieś zdenerwowanie. Jego pokora może przejść do legendy. Coś nieprawdopodobnego i niebywałego przy tej klasie aktora, co się niezwykle rzadko zdarza. Był dla mnie też takim - można powiedzieć - mistrzem, mistrzem słowa, w jakiś nieprawdopodobnych sposób interpretował Wyspiańskiego - mówił Adam Woronowicz.

Jak wspomina, Jerzy Trela był człowiekiem bardzo ciepłym i życzliwym. "Jurka to się chciało zawsze przytulić, posiedzieć z nim, pośmiać się" - dodaje Adam Woronowicz. 

"To był piękny człowiek"

Aktor Jerzy Radziwiłowicz w rozmowie z Polską Agencją Prasową powiedział, że Jerzy Trela był jednym z najbliższych mu ludzi. Wiele lat spędziliśmy razem, grając różne rzeczy w Starym Teatrze. Właściwie miałem takie poczucie, że był dla mnie niemal starszym bratem. O rolach to oczywiste, nie ma co się wymądrzać. Natomiast był to piękny człowiek - powiedział.

Wspomniał również o uczciwości, którą kierował się w życiu Jerzy Trela.

Odchodzi pokolenie, tak jak dziś mój mistrz Ignacy Gogolewski. Taka jest prawda czasu. To się musi zdarzyć. Zawsze za wcześnie, ale tak jest. Wiem, że był ostatnio bardzo chory. Miałem jeszcze okazję rozmawiać z nim jakiś miesiąc temu przez telefon, a później nie chciał się kontaktować, nie odbierał. Rozumiem. I stało się - dodał Radziwiłowicz.

"Nie ma słów, żeby podziękować Bogu, że taki Jurek Trela znalazł się między nami"

Aktorka Teresa Budzisz-Krzyżanowska, wspominając Jerzego Trelę w rozmowie z Polską Agencją Prasową podkreśliła, że był genialnym aktorem, a przy tym wspaniałym człowiekiem. Był królem w "Hamlecie", ja byłam królową i wychodziliśmy razem na scenę. Za kulisami zawsze coś mi jeszcze podpowiadał. Opowiadał też o sobie, że wrócił dopiero z Warszawy - bo oprócz tego, że był aktorem, działał też społecznie. Wszyscy go bardzo kochaliśmy, a ja go ceniłam nadzwyczaj. Parę razy rozmawiałam o nim z panem Gustawem Holoubkiem, który też miał o nim jak najlepsze zdanie i zapraszał go do swoich spektakli. Jurek przyjeżdżał z Krakowa do Warszawy, żeby zagrać w "Królu Edypie" w reż. pana Gustawa - powiedziała.

Aktorka wspomniała również swoje pierwsze zawodowe spotkanie z Jerzym Trelą, do którego doszło w studiu telewizyjnym w Krakowie. Jurek przyszedł na nagranie trochę spóźniony i potwornie głodny. Pamiętam, że miał puszkę sardynek, które otworzył i zaczął jeść, żeby nabrać sił. Już nie pamiętam, co wtedy graliśmy. Wiem, że później wracaliśmy we dwoje przez Most Dębnicki. To był przyjemny spacer. Miła, spokojna rozmowa. Bardzo się tego wieczoru polubiliśmy i później już na zawsze tak zostało - przyznała.

Dodała, że Jerzy Trela był "lojalnym, koleżeńskim i bardzo skromnym człowiekiem". Do ostatniej chwili właściwie rozmawiałam z nim przez telefon. Nie dzwoniłam może dwa tygodnie, żeby sobie odpoczął. Ale myślałam, że jeszcze uda mu się stanąć na nogi. Nasz John Barrymore - taką postać grał. Nie ma słów na to, żeby podziękować Bogu za taką postać, jaką stworzył, że taki Jurek Trela znalazł się między nami. I nie ma słów, żeby wyrazić żal, że już nie ma go między nami - podkreśliła Budzisz-Krzyżanowska.

"Odchodzą ludzie, którzy łączyli nasz świat ze światem romantyzmu"

W niedzielę zmarł także aktor teatralny i filmowy, reżyser i scenarzysta Ignacy Gogolewski. To dwie bardzo smutne wiadomości - powiedział Wojciech Malajkat , aktor, rektor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. To czarna niedziela - dodał.

Odchodzą ludzie, którzy łączyli sobą nasz świat, ze światem, do którego już nigdy nie będziemy mieli dostępu, ze światem romantyzmu. Trochę to zabrzmi dziwacznie, ale wydaje się, że oni jeszcze otarli się o takich ludzi, którzy przeżyli epokę romantyzmu, epokę najwspanialszą w dziejach - moim zdaniem - sztuki naszej i chyba światowej. A teraz, gdy już ich nie ma nie będzie już z kim o tym pogadać - mówił. Mnie się udało z nimi oboma pracować, z oboma rozmawiać o tym jak bez romantyzmu nie byłoby współczesnej sztuki, każdej sztuki: i aktorskiej, i malarstwa, i muzyki - zaznaczył.

Pytany jakimi partnerami byli na scenie Gogolewski i Trela powiedział: "Jak wszyscy najwięksi aktorzy, a oni byli wielcy, nie robili ze swojej wielkości sprawy, nie uznawali tandety, jednoznaczności, banału. Nie interesował ich świat odruchowego, instynktownego aktorstwa. Budowali kreacje w oparciu o fenomenalną wyobraźnię. Mieli w sobie tajemnicę". Gdyby nie ona nie byliby w swoich epokach bożyszczami, a przecież i do końca nimi byli. Byli bogami w naszym świecie, nie tylko zresztą w naszym środowisku. Ludzie ich uwielbiali oglądać, przychodzili na ich przedstawienia tłumnie - wskazał.