Takiego gościa w ogródku pani Sonia nie mogła się spodziewać! Na jednym z jej drzew orzechowych zadomowił się sam... szop pracz. Może i rozkosznie wyglądający, ale ancymon. Od miesięcy to on najprawdopodobniej porywał kury z podwórka.

Szopa śpiącego słodko na drzewie wypatrzyło dziecko pani Soni. Na początku myśleliśmy, że to kot, tylko duży - opowiada mieszkanka Sosnowca. Ale podeszłam bliżej: kot nie ma przecież ogona w paski! Rany boskie, mamy szopa w ogródku! - opowiada kobieta. Przestraszyliśmy się, że może mieć wściekliznę. To przecież dzikie zwierzę! - dodaje. 

Zwierzak w ogródku nie próżnował. Od miesięcy z ogródka znikały mi kury. Myśleliśmy, że porywa je jakiś dziki ptak albo lis... Ale, że szop pracz? - dziwi się pani Sonia. 

O śpiącym szopie praczu powiadomiono straż miejską. Oczywiście nikt nie chciał mi uwierzyć. Dopiero po drugim telefonie przyjechali dwaj strażnicy - opowiada pani Sonia. Ostatecznie sprawą zajął się jednak inspektorat weterynarii. Przyjechał weterynarz, ze środkiem usypiającym. Schwytanie go to nie była łatwa sprawa! - dodaje rozbawiona. 

Skąd szop mógł wziąć się w ogródku? Na początku podejrzewano, że zwiał z pobliskiego mini-zoo. Tam jednak nie odnotowano, by zwierzak tego gatunku zaginął. Najprawdopodobniej szop pochodzi z przemytu, i mógł czmychnąć z prywatnej hodowli lub zostać po prostu porzucony. Teraz zaopiekuje się nim nadleśnictwo. 

(mal)