Białoruski student, który podczas nauki w Polsce przyznał się do współpracy z KGB, oświadczył w białoruskiej telewizji, że stypendyści programu im. Konstantego Kalinowskiego są w naszym kraju wykorzystywani w celach politycznych i żyją "w strachu i pod psychologiczną presją".

Białoruska telewizja nadała reportaż z wypowiedziami Władysława Michajłowa na koniec głównego wydania wiadomości. 20-letni student oświadczył, że w Polsce przekonał się, iż program stypendialny dla wyrzucanych z uczelni działaczy opozycji jest wykorzystywany przez wielkich polityków dla swoich celów, w którym nikt nie myśli o młodzieży.

Utrzymywał, że od stypendystów domagano się "odpracowania" wydanych na nich pieniędzy, ciągano ich na wiece solidarności z białoruską opozycją i kazano zajmować się polityką.

W programie oświadczono, że stypendystów kierowano na "trzeciorzędne uczelnie", zakwaterowano w zdewastowanych akademikach, a niektórym w ogóle nie zapewniono mieszkania, musieli więc nocować na dworcach.

Według telewizji, gdy Michajłow, który "nie wytrzymał tego bałaganu", zapowiedział, że chce wrócić do kraju, zaczęto mu grozić "fizyczną rozprawą". Telefony z pogróżkami zaczęły się rzekomo po jego spotkaniu z byłym ambasadorem Polski w Mińsku Mariuszem Maszkiewiczem.

To, co on mówi, to głupoty, ale pewno telewizja potrzebuje właśnie takich informacji - powiedziała Radiu Swoboda jedna ze stypendystek Kaciaryna Tamkowicz. Trudno zgadnąć, dlaczego to zrobił, ale my zawsze wiedzieliśmy, że tu będą agenci - dodała.

Opozycja uważa, że telewizja nieprzypadkowo wybrała termin nadania tego programu, dążąc do zdyskredytowania sił demokratycznych przed planowaną na jutro manifestacją w Mińsku.