Austin-Healey, który uczestniczył w największej katastrofie podczas wyścigów samochodowych, trafi pod młotek. 11 czerwca 1955 roku w Le Mans we Francji auto wypadło z toru i runęło na trybuny pełne widzów. Zginęły 84 osoby, a 120 zostało rannych.

Samochód stał w garażu przez 42 lata. Jego właściciel kupił go tuż po tragedii za 155 funtów. Teraz liczy, że uzyska za niego co najmniej milion funtów.

Do tragicznego wypadku doszło 56 lat temu w Le Mans we Francji. Podczas 33. okrążenia dwudziestoczterogodzinnego wyścigu dwa mknące z prędkością ponad 250 km/h samochody wpadły na inne auta. Jedna z maszyn wyleciała w powietrze i runęła na trybuny, roztrzaskując się. Zginął kierowca; silnik i fragmenty karoserii zabiły wielu widzów. Część zginęła w wybuchu, który nastąpił chwilę później.

Do wypadku doszło, gdy prowadzący w stawce kierowca nagle zahamował, a jadący za nim musiał gwałtownie skręcić.

Po tym wypadku niektóre kraje, m.in. Francja, Niemcy, czy Szwajcaria zakazały organizacji takich imprez. W Szwajcarii zakaz zniesiono dopiero w 2007 roku.