110 osób rannych i blisko 300 aresztowanych – to bilans zamieszek w Paryżu, do których doszło w czasie kolejnej demonstracji przeciwko polityce prezydenta Emmanuela Macrona. Dzień po starciach centrum stolicy Francji przypomina krajobraz po bitwie. Rząd rozważa wprowadzenie stanu wyjątkowego.

Młodzieżowe bandy z imigranckich przedmieść Paryża, grupy chuliganów i anarchiści podpalali samochody, rozbijali witryny sklepowe i demolowali agencje bankowe. Wcześniej członkowie ruchu "Żółtych kamizelek", którzy już od ponad dwóch tygodni protestują przeciwko polityce prezydenta Macrona, obrzucili kamieniami i butelkami policjantów. Funkcjonariusze odpowiedzieli gazem łzawiącym, armatkami wodnymi i granatami hukowymi.

Sceny miejskiej partyzantki powtarzały się w wielu dzielnicach stolicy Francji, w której wstrzymano ruch na co najmniej 19 stacjach metra oraz na wszelki wypadek zamknięto wielkie domy towarowe w 9. dzielnicy Paryża.

Zamieszki przesuwały się w stronę historycznego centrum miasta, w okolice najpierw Luwru i Galerii Lafayette. W pobliżu Pól Elizejskich podpalono samochody, a w 1. dzielnicy nawet wóz policyjny. Po południu doszło do pożaru na rogu placu de Gaulle'a i jednej z odchodzących od niej reprezentacyjnych alei.

Prezydent Emmanuel Macron, który przebywał na szczycie G20 w Buenos Aires, potępił wieczorem uczestników protestów, którzy atakowali policję, plądrowali sklepy i podpalali budynki.

To, co wydarzyło się w Paryżu, nie ma nic wspólnego z wyrazem pokojowego gniewu (...) Nie ma powodu, dla którego policja powinna zostać zaatakowana, (...) przechodnie lub dziennikarze są zagrożeni, Łuk Triumfalny zbezczeszczony. Sprawcy tej przemocy nie chcą zmian, chcą chaosu. (...) Zostaną zidentyfikowani i zatrzymani i odpowiedzą za swoje działania w sądzie. (...). Będę zawsze szanować opozycję, (...) ale nigdy nie zaakceptuję przemocy - oświadczył Macron.

Prezydent na niedzielę zwołał spotkanie "ze wszystkimi właściwymi służbami", w którym weźmie udział po powrocie z Buenos Aires. Rzecznik rządu Benjamin Griveaux przyznał w wywiadzie dla radia Europe 1, że prezydent, premier oraz minister spraw wewnętrznych rozważają wszystkie opcje, by zapobiec kolejnym rozruchom - w tym także wprowadzenie stanu wyjątkowego. 

Rząd oskarżany jest o to, że stracił kontrolę nad sytuacją w kraju, a premier Edouard Philippe odwołał przyjazd na szczyt klimatyczny w Katowicach.

"Prezydent Macron przyparty do muru", "Francuski rząd nie wie, co robić" - takie nagłówki pojawiły się we francuskiej prasie. Wielu komentatorów twierdzi, że prezydent Macron - który dotąd zapewniał, że się nie ugnie - będzie musiał pójść na ustępstwa.

Do zamieszek w Paryżu dochodzi w każdą sobotę - ta wczoraj była trzecia z rzędu. Zdaniem większości obserwatorów głowa państwa i szef rządu nie będą mogli sobie pozwolić na to, by doszło do nich po raz czwarty za tydzień. Opinia publiczna uznałaby, że nie potrafią rozwiązywać problemów. To z kolei oznaczałoby ich kompletną kompromitację.

Z drugiej strony komentatorzy zauważają, że nie wiadomo już w tej chwili, co mogłoby zadowolić ruch "Żółtych kamizelek". Na początku jego członkowie protestowali przeciwko podwyżce akcyzy na paliwa, ale po ponad dwóch tygodniach mają już całą listę żądań. Domagają się m.in. redukcji podatków, wyższych plac i przedterminowych wyborów.