Sześciu rannych policjantów, z czego czterech trafiło do szpitali, cztery osoby aresztowane - to bilans po nocnych zamieszkach, do których doszło we wschodnim Londynie. Powodem była śmierć młodego, czarnoskórego mężczyzny, który zmarł po zatrzymaniu przez policję - informuje nasz brytyjski korespondent Bogdan Frymorgen.

Protestujący zgromadzili się w niedzielę wieczorem przed dworcem autobusowym w Stratford oraz przed komisariatem policji w dzielnicy Forest Gate w północno-wschodnim Londynie.

Niektórzy z demonstrantów krzyczeli: "Nie ma pokoju, nie ma sprawiedliwości, nie dla rasistowskiej policji". W tłumie widać było tablice z napisem Black Lives Matter ("Życie czarnoskórych ma znaczenie").

Tłum wzburzony śmiercią mężczyzny obrzucił policjantów cegłami. Podpalano kosze na śmieci. Uczestnicy zamieszek twierdzą, że w szamotaninie, do jakiej doszło po zatrzymaniu 25-latka, złamano mu kark. Edir Frederico Da Costa znany jako Edson zmarł sześć dni później.

25-latek został zatrzymany 15 czerwca przez funkcjonariuszy Policji Metropolitalnej w Newham. Siedział w samochodzie z dwiema innymi osobami. Po zatrzymaniu, mężczyzna trafił do szpitala w stanie krytycznym.

Żądamy wyjaśnień. Rodzina tego człowieka jest w rozpaczy - mówił jeden z demonstrujących.

Jak przekazał portal BBC News, trwa śledztwo, które ma wyjaśnić okoliczności zatrzymania Da Costy.

Jednocześnie niezależna komisja rozpatrująca skargi na policję oświadczyła, że przeprowadzona w czwartek wstępna sekcja zwłok wykazała, że 25-latek nie miał urazów kręgosłupa spowodowanych przez funkcjonariuszy. Wcześniej komisja informowała, że policjanci podczas zatrzymania mężczyzny mogli użyć siły i gazu łzawiącego.

Komentatorzy ostrzegają, że do tego typu incydentów może dochodzić na Wyspach coraz częściej. Jak zaznaczają, są one przejawem społecznych podziałów i napięć, jakie obecnie odczuwane są w Wielkiej Brytanii.

APA