Czy w zamachu na polskich żołnierzy w Afganistanie mogli brać udział tamtejsi cywile, a nawet policjanci? – pyta „Gazeta Wyborcza”, cytując opinie naszych żołnierzy. Wątpliwości ma również dziennikarz RMF FM Grzegorz Jasiński, który feralnego dnia był w bazie Szarana.

Siły afgańskie wiedziały dzień wcześniej o tym, że do tej konkretnej wioski będą jechać polskie patrole, w tym konwój humanitarny. Trudno oprzeć się wrażeniu, że być może ktoś zdradził plany wojskowej misji.

Jednak współpraca z Afgańczykami jest podstawą tamtejszych działań. Jak więc wojska zabezpieczają się przed przypadkami zdrady? Każdy kandydat na żołnierza musi mieć rekomendację dwóch liderów plemiennych; podobnie w przypadku policjantów opieramy się na opinii rad starczych. To liderzy plemienni mówią nam, czy dany człowiek może pracować w policji - powiedział RMF FM generał Robert Cone, dowódca sił międzynarodowych, które zajmują się szkoleniem Afgańczyków.

Nie sposób jednak ustrzec się przed wszystkimi przypadkami zdrady czy korupcji, tym bardziej że policja zarabia znacznie mniej niż armia. Równocześnie bliska współpraca z siłami afgańskimi jest wciąż najlepszym sposobem unikania zagrożeń związanych z minami, pułapkami i zwalczania siatek, które je podkładają. Afgańczycy mają bardzo dobry wywiad wewnętrzny i to oni są w stanie zdobywać informacje od ludzi w sposób, który my tylko możemy podziwiać - zaznaczył Cone.

26 lutego w zamachu na polski konwój w Afganistanie zginęło dwóch żołnierzy, a trzeci został lekko ranny. Do tragicznego zdarzenia doszło około trzech kilometrów na południowy-zachód od bazy Szarana. Dochodzenie w tej sprawie prowadzi żandarmeria wojskowa i prokuratura.