Jeden za wszystkich - wszyscy za jednego. Tę zasadę wcieliła w życie Rada Ambasadorów NATO. Uznała ona, że zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie mogą być potraktowane jako akt agresji wobec całego Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ta deklaracja nie oznacza formalnego wypowiedzenia wojny.

Jest tylko jedno ważne zastrzeżenie. Jakie - tłumaczył to na konferencji prasowej sekretarz generalny NATO George Robertson: "Jeżeli wyjaśni się, że atak zaplanowano poza granicami Stanów Zjednoczonych, zostanie on uznany za działanie objęte artykułem 5 Traktatu Waszyngtońskiego". Po raz pierwszy w swej historii NATO odwołało się do 5 artykułu traktatu z kwietnia 1949 roku - fundamentu Sojuszu. Mówi on, że zbrojny atak na jednego z członków NATO jest atakiem przeciw wszystkim. Odwołanie się do artykułu 5 to na razie tylko akt solidarności politycznej i zapowiedź pomocy w przyszłości. "Kraj, który został zaatakowany, sam musi podjąć decyzję, co chce zrobić" - podkreśla George Robertson i nie wyklucza scenariusza, w którym Amerykanie sami przeprowadzą akcję odwetową. Jeśli chcieliby wykorzystać do tego zasoby NATO, musieliby skonsultować to z sojusznikami. „Ta deklaracja ma charakter aktu woli politycznej, deklaracji solidarności. Jeśli zaistnieje potrzeba, nie uchylamy się od wspólnych działań” - mówi RMF szef MON-u Bronisław Komorowski. „Stopień zaangażowania a przede wszystkim sama decyzja o zaangażowaniu będzie podejmowana przez suwerenne władze Polski” – dodaje Komorowski. Polski ambasador przy NATO, Andrzej Towpik tłumaczy, że Sojusz - więc i Polska, nie są w stanie wojny. "Ten stan ogłasza prezydent. Nawet jeśli Amerykanie zdecydowaliby się uderzyć, nie oznacza to, że Polska musi wesprzeć ich zbrojnie" - wyjaśnia nasz ambasador przy NATO. Posłuchaj także relacji naszej brukselskiej korespondentki, Katarzyny Szymańskiej-Borginion:

05:50