Salony gier video w amerykańskich centrach handlowych to nic niezwykłego. Ale okazuje się, że służą nie tylko rozrywce. Swoje multimedialne punkty otwiera także armia, która w ten nietypowy sposób szuka chętnych do służby w wojsku. Metoda jest bardzo skuteczna.

Od sierpnia, kiedy otwarto pierwszy eksperymentalny punkt rekrutacji, umowę o pracę w armii podpisało w nim ponad 30 osób. To wynik pięciokrotnie lepszy od przeciętnej, ale ten punkt w niczym przeciętnego nie przypomina. 60 komputerów, 20 konsoli gier, a do tego symulatory z kilkumetrowymi ekranami, na których młodzi ludzie mogą potrenować jazdę wojskowym samochodem opancerzonym czy ostrzał wroga z pokładu śmigłowca. Pracownicy nietypowego biura rekrutacji zamiast w mundury ubierają się w dżinsy i koszulki polo, a odwiedzającym towarzyszy muzyka rockowa, która ma uprzyjemnić pierwszy kontakt z armią.

Wiele wskazuje na to, że takich punktów powstanie wkrótce więcej, bo w związku z operacjami w Iraku czy Afganistanie amerykańskie wojsko cały czas zmaga się z brakiem odpowiedniej liczby rekrutów. A tradycyjne metody rekrutacji na młodych Amerykanów już nie działają.