"Będziemy protestowali do czasu rozpisania wolnych wyborów prezydenckich" - mówią mieszkańcy Caracas w rozmowie z Patrykiem Michalskim – specjalnym wysłannikiem RMF FM do Wenezueli. Ich mobilizacja robi wrażenie.Okrzyki wzywające do wyborów było słychać w całym mieście podczas weekendowych manifestacji i wiadomo, że w najbliższych dniach będzie ich więcej.

Tymczasowy prezydent Juan Guaido przy okazji kolejnych manifestacji nie wyklucza marszu w kierunku ośrodków władzy. Jednym z nich jest Pałac Miraflores, który zajmuje Nicolas Maduro.

Działacze opozycji spodziewają się w niedługim czasie znacznie poważniejszych ruchów. Niezależni dziennikarze, którzy mieszkają w Caracas od lat przewidują, że pomoc humanitarna, która ma już niedługo dotrzeć do Wenezueli, będzie okazją do interwencji Stanów Zjednoczonych. Taki scenariusz przedstawiło specjalnemu wysłannikowi RMF FM kilka osób, które mają kontakt z liderami opozycji. 

"Polska to dla mnie przykład"

Przykład polskiej transformacji jest w Wenezueli przywoływany przez polityków opozycji. Pomysł "okrągłego stołu" powraca też w międzynarodowych analizach.

Od wielu lat studiowałem to, co działo się w Polsce - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Patrykiem Michalskim wenezuelski parlamentarzysta Angel Alvarado. Polska to dla mnie przykład, to jak Wałęsa działał z Jaruzelskim. Problem w tym, że my nie mamy Jana Pawła II, ale chcemy właśnie takiego modelu przemian - dodaje. Przyznaje też, że pierwszym Polakiem, z którym się spotkał, był Jan Paweł II, a kolejnym - Lech Wałęsa. 

"Jeśli rząd odmówi, popełni wielki błąd"


Jak podkreśla specjalny wysłannik RMF FM do Wenezueli, pomoc humanitarna jest tam bardzo potrzebna. Dlatego kluczowe jest pytanie, czy międzynarodowy konwój zostanie wpuszczony na granicy z Kolumbią i Brazylią. Jeśli nie, to niewykluczona jest interwencja amerykańskich wojsk.

Odmowa będzie miała poważne konsekwencje - mówi RMF FM Angel Alvarado wenezuelski parlamentarzysta współodpowiedzialny za organizację pomocy humanitarnej. Jeżeli rząd odmówi, to popełni wielki błąd. Stworzy wewnętrzny problem w Wenezueli, ale także poważny problem ze społecznością międzynarodową. Reżim zabija ludzi, to ludobójstwo - tłumaczy.

Jak nieoficjalnie dowiedział się nasz dziennikarz,  w ostatnich dniach dochodziło do kuluarowych rozmów pomiędzy otoczeniem Juana Guaido, a wysokimi rangą dowódcami wojska, którzy mają jeszcze szansę, żeby odwrócić się od reżimu. Mimo oferowanej amnestii obawiają się oni jednak rozliczeń. 

Codzienna walka o przetrwanie

Widok ludzi grzebiących w śmietnikach w poszukiwaniu jedzenia nie jest w Caracas czymś nadzwyczajnym. Tak Wenezuelczycy muszą walczyć o przetrwanie, nawet jeżeli pracują. Najniższa miesięczna pensja - około 7 dolarów - pozwala na kupienie kurczaka i kilku plastrów sera. To jednak za mało, żeby kupić mleko w proszku dla dziecka. Paczka pieluch jednorazowych kosztuje 25 dolarów.

Wielu mieszkańców Caracas zjada tylko jeden posiłek dziennie. Dzieciom brakuje składników odżywczych, przez co częściej chorują. Nie mają jednak zbyt dużych szans, żeby dostać się do szpitala. Chorzy czekają w długich kolejkach na ulicy - przed budynkiem.

Ceny zmieniają się z dnia na dzień, są nieprzewidywalne. Apteki świecą pustkami. 

Kryzys widoczny na każdym kroku

To, że miasto pogrążone jest w kryzysie widać niemal na każdym kroku. Niedożywieni ludzie, dzieci pozostawione same sobie i slumsy wznoszące się nad miastem.  Nawet w sklepach produkty na półkach ustawiane są w jednym rzędzie, żeby sprawiały wrażenie, że jest ich dużo. Puste lodówki z kolei dobrze zapełniają worki z lodem. 


Ale to nie jedyne oblicze Caracas. Miasto ma wiele do zaoferowania m.in. tym, którzy są współodpowiedzialni za tragiczny stan państwa. Polityków reżimu i współpracujących z nimi biznesmenów można zobaczyć np. na polu golfowym obok ulic, na których protestowały setki tysięcy osób. W mieście wciąż można znaleźć drogie restauracje, ale są one dostępne dla nielicznych. 

Opracowanie: