W nocy z soboty na niedzielę na terenie Rosji nieznani sprawcy wysadzili w powietrze rurociąg i linię wysokiego napięcia, którymi władze w Tbilisi sprowadzały gaz i prąd. Od wczoraj przed punktami dystrybucji gazu w butlach stoją tłumy.

Prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili twierdzi, że za atakiem na gazociąg i linię energetyczna stoją rosyjskie spec-służby. Ma to być próba zmuszenia Gruzinów do oddania kontroli nad swymi gazociągami. Moskwa oskarża separatystów czeczeńskich, ale prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili nie daje wiary tym wyjaśnieniom: To była rosyjska próba zmuszenia Gruzji do oddania kontroli nad swymi gazociągami.

Świat powinien się obudzić na tego typu zachowanie – wczoraj była Ukraina, dzisiaj Gruzja, a jutro ktoś inny uzależniony od rosyjskiego gazu i elektryczności - dodał Saakaszwili. Prezydent Gruzji stwierdził, że dotychczasowe wyjaśnienia strony rosyjskiej są całkowicie nieadekwatne i sprzeczne.

Magistrala na trasie Mozdok-Tbilisi została przerwana w dwóch miejscach w pobliżu rosyjsko-gruzińskiej. Do gazowej dywersji doszło po stronie rosyjskiej, około 30 kilometrów od stolicy Osetii Północnej, Władykaukazu. Na razie nie wiadomo, kto stoi za atakiem. Naprawa potrwa około 4 dni.

Prokuratura generalna Rosji poinformowała, że ładunki miały siłę 700-800 gramów trotylu. Do pierwszej eksplozji doszło przed godz. 3 czasu moskiewskiego, druga nastąpiła około 20 minut później.

Jednocześnie w rosyjskiej Karaczajo-Czerkiesji wybuch uszkodził jedną z podpór linii wysokiego napięcia. Do Gruzji nie dociera także prąd z Armenii, ponieważ tamtejsze elektrownie zasilane są rosyjskim gazem, płynącym wysadzonym gazociągiem. W efekcie Gruzja została pozbawiona dostaw energii elektrycznej.

Gruzja uzależniona jest całkowicie od dostaw rosyjskiego gazu, którego cena, poczynając od stycznia br. wzrasta prawie dwukrotnie do 110 dol. za 1000 metrów sześciennych.