Kiedy już wydawało się, że główne starcie demokratycznych prawyborów prezydenckich rozegra się pomiędzy przedstawicielami określanych za Oceanem jako umiarkowane i progresywne skrzydeł Partii Demokratycznej, drugi z tych obozów przeżywa poważny wewnętrzny wstrząs. A być może dojdzie i do całkowitego rozpadu, który zadecyduje o dalszym przebiegu prawyborów i końcowej nominacji.

Autor: Konrad Mzyk

Rozpad przyjaźni

Elizabeth Warren i Bernie Sanders od kilku lat dumnie i wspólnymi siłami reprezentowali tzw. progresywne skrzydło Partii Demokratycznej, zawsze wyrażając się o sobie z szacunkiem. Publicznie występowali jako przyjaciele i wojownicy rewolucyjnej walki w amerykańskiej polityce. Teraz jednak przyjaźń ta poddana została próbie, a niewykluczone, że i bezpowrotnie zniszczona.

Co wywołało ten niespodziewany zwrot akcji? Tuż przed ostatnią debatą demokratów Elizabeth Warren potwierdziła doniesienia, że w prywatnej rozmowie w 2018 roku Bernie Sanders stwierdził, że jego zdaniem kobieta nie ma szans na zwycięstwo w wyborach prezydenckich 2020 roku. Wystąpienie Warren było zagraniem co najmniej niespodziewanym, bo od miesięcy mówiono o niepisanym "pakcie o nieagresji", jaki miał obowiązywać między tą dwójką.

Prawdą jest, że Warren i Sanders czerpią z tego samego wyborczego wodopoju, celując w kwestiach ideologicznych w tę samą grupę wyborców. Oboje mają świadomość, że to źródło ostatecznie się wyczerpie i walkę o niezdecydowanych trzeba podjąć jak najszybciej, co wiąże się z ewentualnym starciem ze sobą nawzajem.

Z drugiej strony zjednoczenie progresywnego ruchu wydaje się jedyną szansą w walce z dominującym do tej pory w sondażach ogólnokrajowych Joe Bidenem.

Warren została sprowokowana?

Jak ustalił serwis Politico, zaskakujące wystąpienie Elizabeth Warren miało być odpowiedzią na doniesienia o tym, że wolontariusze pracujący na rzecz kampanii Berniego Sandersa zostali poinstruowani, by przekonywać mieszkańców Iowa i New Hampshire, że Warren kieruje swój przekaz jedynie w stronę wykształconych, zamożnych wyborców. Sanders temu zaprzeczył, ale Warren określiła działania sztabu rywala jako "tworzące fikcję".

Pierwsze przecieki dotyczące rzekomej wypowiedzi Sandersa, który miał kwestionować szanse kobiet na zwycięstwo w wyścigu do Białego Domu, pojawiły się natomiast zaledwie kilka dni wcześniej. Bliskość tych wydarzeń wydaje się sugerować, że mogło tu być mowy o przypadku.

Czy oskarżenia Warren są zasadne?

Oczywiście nikt nie może potwierdzić przebiegu prywatnej rozmowy przeprowadzonej przez dwójkę ludzi w zamkniętym pomieszczeniu, co nie przydaje wiarygodności oskarżeniom wystosowanym przez Elizabeth Warren. Zwłaszcza, że Bernie Sanders od wielu lat znany jest jako zagorzały zwolennik wyrównywania szans kobiet i ich większego zaangażowania w politykę.

Senator ze stanu Massachusetts poszła jednak za ciosem i kontynuowała ofensywę w czasie ostatniej prawyborczej debaty demokratów. Mówiła wówczas, że zagrożeniem dla obozu demokratycznego są nie tylko potencjalne "seksistowskie ataki ze strony prezydenta Trumpa, ale przede wszystkim wybór kandydata, któremu nie uda się zjednoczyć partii". Wspomniała o prezydentach Kennedym i Obamie - pierwszym katoliku i pierwszym czarnoskórym polityku, którzy wygrali wybory prezydenckie. "Zmieniliśmy Amerykę - to, kim jesteśmy" - zakończyła Warren, dając jasny sygnał: przyszedł czas na kobietę prezydenta.

Napięcie nie zmalało nawet po zakończeniu debaty: kamery zarejestrowały wówczas krótką wymianę zdań pomiędzy Warren i Sandersem, w której senator z Massachusetts w dość zdecydowany sposób spytała rywala, czy ten na oczach telewidzów nazywa ją kłamcą. Wyraźnie zaskoczony i zdezorientowany Sanders poprosił o rozmowę później.

Całość wydała się nieźle wprawdzie zagranym, ale jednak teatralnym ruchem: tak doświadczona uczestniczka debat jak Elizabeth Warren musiała przecież wiedzieć o tym, że mikrofony i kamery nie są wyłączane natychmiast po zakończeniu dyskusji.

Reakcje mediów i środowiska politycznego były natychmiastowe, a oceny skrajne.

W obronie Sandersa, w obronie Warren

W obronie Berniego Sandersa stanęło wiele osób.

Wśród nich: Tulsi Gabbard, pochodząca z Hawajów członkini Izby Reprezentantów, która również ubiega się o prezydencką nominację Partii Demokratycznej. Oskarżenia pod adresem Sandersa, jakoby kwestionował szanse kobiet w walce o Biały Dom, Gabbard oceniła jako bezpodstawne. Podkreśliła, że kiedy sama rozmawiała z nim prywatnie o swoim potencjalnym starcie w prawyborach, Sanders wsparł ją w tych planach - i to mimo że sam walczy o nominację demokratów.

Głos Gabbard był tylko jednym z wielu głosów wsparcia - a niektóre napływały z zaskakujących kierunków.

Sam prezydent Donald Trump oznajmił na jednym ze swoich wieców wyborczych: "Nie wierzę, że Bernie to powiedział. Naprawdę. To nie brzmi jak coś, co by powiedział".

Wsparcie dla Elizabeth Warren wyraziło z kolei wiele środowisk lewicowych i feministycznych, które oceniły, że zdominowany przez mężczyzn świat polityki stara się za wszelką cenę odrzucić możliwość, że to kobieta zostaje prezydentem Stanów Zjednoczonych - a rzekome słowa Sandersa są tego najlepszym dowodem.

Część komentatorów zaczęła nawet wiązać sprawę z ruchem #metoo, wskazując na nieufność czy wręcz odrzucenie, z jakimi spotykały się stawiane przez kobiety oskarżenia o przemoc seksualną.

Nie wierzy w szanse kobiet, ale... mocno wspierał Hillary Clinton?

Część komentatorów przypomina jednak rok 2016, kiedy prezydencką nominację demokratów uzyskała Hillary Clinton: Bernie Sanders mocno zaangażował się wówczas w jej kampanię, pojawił się na ponad 20 eventach zorganizowanych dla wyborców byłej sekretarz stanu.

Czy podejmowałby trud prowadzenia kampanii na rzecz Hillary Clinton, gdyby nie wierzył w możliwość zwycięstwa kobiety w wyborach prezydenckich? Wydaje się to mało prawdopodobne.

Dla porównania dodajmy, że osiem lat wcześniej sama Clinton - po przegranej w prawyborach z Barackiem Obamą - pojawiła się na zaledwie 8 spotkaniach z wyborcami, na których prowadziła kampanię na rzecz późniejszego prezydenta.

Jeśli faktycznie to powiedział... może miał rację?

Z badań przeprowadzonych przez PEW Research w sierpniu 2019 roku wynika, że Amerykanie wciąż spoglądają na kobiety w polityce w sposób bardzo stereotypowy.

Czy oznacza to, że kobiety faktycznie nie mają szans zasiąść w fotelu prezydenta USA? Niekoniecznie. Co udowodniła w zasadzie Hillary Clinton, która w wyborczym starciu z Donaldem Trumpem w 2016 roku uzyskała o ponad 2 miliony głosów więcej - urząd przegrała natomiast ze względu na specyfikę amerykańskiego systemu elektorskiego.

Nie sposób również nie zauważyć generalnej tendencji znacznego wzrostu udziału kobiet w amerykańskiej polityce na przestrzeni ostatnich 30 lat: aktualnie w Kongresie zasiada 131 kobiet, w 1989 roku było ich zaledwie 26.

Z pewnością jednak droga kobiet do Białego Domu jest trudniejsza.

Są uznawane za empatyczne i bardziej szczere, co w stereotypowym odbiorze niekoniecznie postrzegane jest jako cechy, które powinien posiadać dobry przywódca.

Co więcej, kobietom w polityce wybacza się znacznie mniej potknięć czy błędów.

Co w tym konkretnym przypadku może okazać się zabójcze dla kampanii Elizabeth Warren.

Źle wymierzony atak?

Szybko stało się jasne, że wyprowadzony przez Elizabeth Warren atak mógł okazać się chybiony i że może poważnie zaszkodzić jej kampanii.

W ostatnich ogólnokrajowych sondażach przeprowadzonych już po debacie Bernie Sanders zyskał około trzech punktów procentowych poparcia, a Warren tyle samo straciła.

Atak Warren wydaje się podważać inspirujący, pozytywny przekaz jej kampanii, a jednocześnie zagrażać przekonaniu, że jest ona w stanie zjednoczyć Partię Demokratyczną i doprowadzić do wskazania kandydata, którego poparłyby wszystkie frakcje demokratycznego obozu - i który w listopadowych wyborach pokonałby Donalda Trumpa. W tej chwili wielu wyborcom demokratów senator wydaje się być bardziej zainteresowana własną polityczną korzyścią niż dobrem Partii Demokratycznej.

Czy zachwianie pozycji Elizabeth Warren w sondażach było chwilowe, czy też długotrwale osłabiło jej kampanię?

Odpowiedź da nam seria prawyborczych starć. Pierwsza odsłona: już 3 lutego w Iowa.