Kandydat na szefa CIA w krzyżowym ogniu pytań. Leon Panetta, drugi dzień z rzędu, przesłuchiwany jest przez komisję do spraw wywiadu amerykańskiego senatu.

Już wczoraj Panetta zadeklarował, że agencja nie będzie dłużej stosowała tortur, ani tajnych baz do wydobywania zeznań od podejrzanych o terroryzm. Ale musi on też odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących własnych dochodów, co stało się już niemal regułą wśród ludzi Baracka Obamy.

Ponad 700 tysięcy dolarów w ciągu roku – tyle miał zarobić Panetta na wykładach i doradzaniu różnym firmom. Jedna z nich zajmuje się public relations i lobbingiem. Inna współpracuje z amerykańskim rządem w kwestiach bezpieczeństwa i wywiadu. Poza tym przyszły szef CIA otrzymał też kilkadziesiąt tysięcy dolarów od dwóch banków, które chwilę później stanęły na skraju bankructwa i wymagały pomocy rządu.

Oczywiście nie ma w tym wszystkim nic nielegalnego, co uniemożliwiałoby objęcie stanowiska szefa agencji wywiadu. Mimo to padają pytania o przejrzystość i o to, czy Panetta będzie potrafił z dnia na dzień zapomnieć o swoich klientach i o tym, że teraz jego tajne informacje przeznaczone są wyłącznie dla uszu i oczu wybranych osób.

Biały Dom zapewnia, że konfliktu interesów nie ma, a samo przesłuchanie przed senatem powinno się skupić na kwestiach bezpieczeństwa państwa.