Konflikt na Ukrainie tli się od 8 lat. Po najcięższych walkach w 2014 roku w Donbasie na linii frontu cały czas odzywają się karabiny i moździerze. Napięcie na granicy narasta, podobnie jak zagrożenie ze strony Rosji. W wielu miejscach na odbitych przez armię terytoriach, pamięć o tragicznych wydarzeniach cały czas jest żywa, a ich ślady widać gołym okiem. Dwa z takich miejsc - w Słowiańsku i Drużkiwce - odwiedził dziennikarz RMF FM Paweł Balinowski.

Dziś Filia nr 1 szkoły w Słowiańsku, w obwodzie donieckim na Ukrainie wygląda całkowicie normalnie. Na pierwszy rzut oka nie da się dostrzec śladów wydarzeń, do których doszło tutaj zaledwie 8 lat temu. Niektórych dzieci, chodzących tu na lekcje, nie było jeszcze nawet wtedy na świecie. Ten, na pozór zwyczajny budynek, kryje nadal świeżą, tragiczną historię brutalnej wojny, która przetoczyła się przez wchód Ukrainy. By ją poznać wystarczy porozmawiać z ludźmi, którzy tu pracują.

Jestem tu dyrektorem od 1999 roku, praktycznie wszystkie remonty, ulepszenia, były zrobione też moimi rękami. Trudno było patrzeć, jak to wszystko jest niszczone - mówi 66-letni Siergii Borisenko.

12 kwietnia miasto Słowiańsk zostało zajęte przez prorosyjskich separatystów wspomaganych, jak twierdzą Ukraińcy, przez żołnierzy oddziałów specjalnych z rosyjskiego GRU. Bojownicy opanowali lokalny oddział SBU, budynek milicji, radę miejską, wiele domów. Na ulicach i przed budynkami administracji pojawiły się barykady.

Choć wielu ludzi uciekło, szkoła działała jeszcze prawie do końca miesiąca. W ostatnich dniach kwietnia Borisenko dostał telefon - separatyści poinformowali, że zajmują szkołę. Dyrektor nie wyjechał ze Słowiańska.

Cytat

Wszystkie domy dookoła były okupowane przez bojowników. W budynku szkoły było ich co najmniej 150. Chodziłem do nich i prosiłem, żeby zostawili szkołę w spokoju, wiedziałem, że budynek zostanie zniszczony, kiedy zacznie się ostrzał artylerii.
opisuje.

Siergii Borisenko mocno ryzykował. Gdy przychodził rozmawiać z separatystami, był trzymany na celowniku, grożono mu śmiercią lub zamknięciem w jednej z piwnic.


Do tej pory trudno mi o tym zapomnieć. To nie byli bojownicy tylko z Ukrainy, byli tutaj też Czeczeńcy, widziałem ich. Byli tacy, którzy nie mówili ani po rosyjsku, ani po ukraińsku. To na pewno byli najemnicy. Szef tej grupy, która była w szkole, miał pseudonim "Awiator" on był chyba Ukraińcem, mówił po Ukraińsku - wspomina.

Zniszczenie i odbudowa

Dyrektor nie pomylił się - budynek szkoły, jako siedziba bojowników, był ostrzeliwany przez artylerię. Gdy w czerwcu 2014 roku Słowiańsk został odbity przez ukraińską armię, budynek był w ruinie. W dachu było kilka ogromnych dziur, ze wszystkich 93 okien tylko trzy nie były uszkodzone. Dookoła wykopano okopy i schrony.

Meble szkolne zostały wyniesione albo spalone, praktycznie całą naszą bibliotekę spalili w ogniskach - opisuje Borisenko.

To przykład historii, która, mimo wszystko, kończy się stosunkowo dobrze. Po wyparciu separatystów z miasta, mimo potężnych zniszczeń, szkołę udało się szybko odnowić i odbudować.



Stało się tak dzięki uporowi Siergieja Borisenko, który 7 czerwca 2014 na placu w Słowiańsku poprosił o pomoc Andrieja Pysznego, ówczesnego szefa Oszczadbanku (jednego z państwowych banków Ukrainy). Odpowiedź przyszła następnego dnia - pozytywna. Za pieniądze banku 70 osób w dwa miesiące poradziło sobie z gruntownym remontem i 1 września szkołę udało się otworzyć.

Doszczętnie zniszczono też pobliskie przedszkole - w przeciwieństwie do szkoły nie da się go już odbudować ani odnowić.

Podjąłem decyzję, że to przedszkole będzie tutaj, w naszym budynku. Pomyślałem, że jeśli będzie szkoła i przedszkole, to ludzie będą tu wracać, osiedlać się. Miałem rację,  przed wojną mieliśmy 72 uczniów. Teraz mamy 118 podopiecznych i kolejnych 30 w przedszkolu - mówi dalej dyrektor - Można wiele powiedzieć o naszym codziennym życiu... staramy się maksymalnie oddzielić dzieci od wojny, tak by o niej nie myślały. I by kochały swój kraj, swoją ojczyznę - podsumowuje.


Inna opowieść, którą można usłyszeć na wschodzie Ukrainy nie ma szczęśliwego zakończenia. Są wspomnienia tragedii i okrucieństwa wojny oraz starania ludzi, którzy chcą, by o tym nie zapomniano.

Piwnice Drużkiwki

Drużkiwka niedaleko Kramatorska to, podobnie jak Słowiańsk, jedno z wielu miast, opanowanych w 2014 roku przez separatystów. Dziś na ulicy można spotkać żołnierzy ukraińskiej armii, wtedy patrolowali je bojownicy, próbujący stworzyć samozwańczą Doniecką Republikę Ludową. W jednej z piwnic urządzili samozwańczy sąd, tam torturowali i zabijali ludzi.

Miejsce, w którym do tego doszło to nieduży, dwukondygnacyjny budynek. Za głównym wejściem kilka zniszczonych pomieszczeń, część z nich zajmuje agencja ochroniarska. U góry, przy oknach, nadal leżą stosy worków z piaskiem z niewielkimi otworami strzeleckimi. Umocnienia z czasów walk w Drużkiwce.

Ten budynek powstał w 1819 roku. Praktycznie zawsze były tu jakieś służby, albo siłowe struktury. Za carów była tu żandarmeria, za sowietów CzK i NKWD, za okupacji niemieckiej żandarmeria polowa, gestapo. Po II wojnie światowej była tu milicja. W 2014 roku separatyści stworzyli tu katownię - opowiada Jewgien Szapowałow, lokalny aktywista, który stara się zachować pamięć o tym miejscu.

Szapowałow prowadzi do piwnic budynku - jest do nich osobne wejście, trzeba przejść przez podwórko za drewnianym płotem. W środku kilkanaście pomieszczeń, zamykanych na żelazne zasuwy cel, niektóre z nich pamiętają jeszcze carów. Ze środka jednej z tych cel, z portretu postawionego na drewnianej skrzynce patrzy Lenin.


W największym piwnicznym pomieszczeniu, obok sterty śmieci nadal leży kilka starych, brudnych materacy. Mała, słaba żarówka daje mało światła, niewiele wpada go też przez brudne, zasypane starymi liśćmi piwniczne okno. To tutaj separatyści w nieludzkich warunkach przetrzymywali więźniów.



Tu było pełno krwi, kiedy weszliśmy tu po oswobodzeniu miasta. Materace, wszystkie te rzeczy były pokryte krwią. Jeden z torturowanych mówił nam, że bojownicy używali bagnetów, by zadać głębokie rany - opisuje rozmówca RMF FM.

Cytat

Otwierali te drzwi, krzyczeli nazwisko, albo czasem po prostu pokazywali palcem kogo zabierają. Ludzie po prostu znikali, nikt już ich nigdy nie widział.
relacjonuje.

Świadkowie oraz ludzie, którzy byli przetrzymywani i torturowani w tym miejscu, wspominają, że niektórzy więźniowie byli rozstrzeliwani przed budynkiem. Czasem były to kilkuosobowe grupy. Nikt nie jest w stanie policzyć, ile osób przeszło się przez te piwnice, ile było tutaj torturowanych i zamordowanych.

Separatyści więzili nie tylko tych, których podejrzewali o działalność proukraińską. Porywali też ludzi dla okupu - na przykład żonę i dziecko lokalnego biznesmena. Za ich uwolnienie zażądali 50 tysięcy dolarów. Mężczyzna przyniósł pieniądze, ale nie udało mu się zdobyć całej sumy - jego rodzinę uwolniono, ale on sam trafił do jednej z cel. Został pobity niemal na śmierć.


Okrutne samosądy bojowników trwały do czerwca 2014 roku, kiedy miasto zostało wyzwolone. W Drużkiwce cały czas żyją ludzie, którzy wtedy stali się ofiarami separatystów.

Przez ponad 200 lat ten budynek widział więcej takich historii. Więzieni i torturowani byli w nim dysydenci i przeciwnicy polityczni różnych władz w różnych czasach. Dlatego aktywiści, tacy jak Jewgien Szapowałow, chcą, by powstało tutaj muzeum, które nie pozwoli zapomnieć o ofiarach represji - tych sprzed wielu lat i tych, o których pamięć wciąż jest świeża.

Tablica już jest. Wisi na lewo od wejścia do piwnicy. Na parterze w jednym z pokojów są już nawet pierwsze eksponaty. Były natomiast problemy z lokalnymi władzami, według aktywistów - po cichu sympatyzującymi z separatystami. Długo nie chciały one przyznać, że w Drużkiwce dochodziło do tortur i samosądów. Władze okręgu wsparły jednak projekt, podobnie jak władze państwowe. Choć wymaga to bardzo dużo pracy wygląda na to, że Muzeum Sprzeciwu Ukraińskiego Donbasu Wobec Okupacyjnych Reżimów - bo taka nazwa widnieje na tabliczce - w końcu powstanie.