Spada temperatura politycznych emocji na Ukrainie. Prezydent Wiktor Juszczenko i premier Wiktor Janukowycz twierdzą, że podporządkują się werdyktowi sądu konstytucyjnego, który ma orzec czy rozwiązanie parlamentu było zgodne z prawem.

Powoli pustoszeją ulice Kijowa, na których przez ostatnie dni protestowali zwolennicy prezydenta i premiera. Demonstranci odjeżdżają do domów; kijowianie patrzą na to z dużym dystansem. Mówią, że to co dzieje się na Ukrainie to nie rewolucja, ale opłacana przez polityków kampania wyborcza. Protestujących byłoby jeszcze mniej, gdyby nie płacono im po 160 hrywien. Patrzymy na nich z żalem, bo wiemy, że tam w Doniecku oni po prostu nie mają pracy - mówi jedna z mieszkanek ukraińskiej stolicy. Posłuchaj relacji wysłannika RMF FM Przemysława Marca:

Trwającym na Ukrainie kryzysem politycznym wyraźnie zmęczone są media. Trzy duże ukraińskie stacje telewizyjne ogłosiły piątek dniem bez polityków. Do akcji przyłączyła się większość kanałów. Ludzie widzą, że ich zdanie nie gra tu żadnej roli. Cały ten kryzys toczy się wyłącznie w gabinetach. Ludzie premiera Wiktora Janukowycza demonstrują, bo im za to płacą. Ludzie popierający opozycję nie wierzą chyba, że jest ona zdolna do zjednoczenia - mówi dziennikarka jednej z kijowskich stacji telewizyjnych.

Wiktor Janukowycz w wywiadzie dla rosyjskiego dziennika „Izwiestia” powiedział, że nawet jeśli Sąd Konstytucyjny uzna legalność dekretu prezydenta Juszczenki, to nie da się zorganizować wyborów w terminie majowym. Wczoraj Juszczenko stwierdził, że do wyznaczenia majowego terminu wyborów zmusiła go konstytucja, ale są możliwości zmiany tej daty.

Kryzys polityczny na Ukrainie wybuchł 2 kwietnia, kiedy prezydent Juszczenko rozwiązał parlament i ogłosił przedterminowe wybory. Koalicja Partii Regionów Ukrainy Janukowycza, socjalistów i komunistów uznała dekret prezydenta za niezgodny z konstytucją i skierowała sprawę do sądu konstytucyjnego.