Mimo deszczowej pogody i apeli rządu o powstrzymanie się od demonstracji z powodu koronawirusa, tysiące osób uczestniczyły w sobotę w Londynie w proteście po śmierci George'a Floyda, Afroamerykanina, który zmarł w trakcie brutalnej interwencji policyjnej.


Brytyjski minister zdrowia Matt Hancock oraz minister spraw wewnętrznych Priti Patel przekonywali, że podzielają oburzenie po śmierci Floyda, wzywali jednak ludzi, by nie zapominali, że koronawirus pozostaje zagrożeniem, i by w imię wspólnego bezpieczeństwa powstrzymali się od protestów.

Nie zważając na te apele, tysiące osób zebrały się na Parliament Square, gdzie często organizowane są rozmaite protesty, aby wyrazić swój sprzeciw wobec brutalności amerykańskiej policji i nierównościom rasowym. Wielu uczestników demonstracji miało transparenty z hasłami "Black Lives Matter", "Rasizm to pandemia" bądź z ostatnimi słowami Floyda przed śmiercią: "Nie mogę oddychać".

Zgodnie z rządowymi rozporządzeniami wprowadzonymi w celu powstrzymywania epidemii koronawirusa, w Anglii możliwe są obecnie zgromadzenia z udziałem do sześciu osób, pod warunkiem, że zachowują one odstęp dwóch metrów od siebie nawzajem. Policja podkreślała, że sobotni protest w Londynie jest nie tylko niezgodny z prawem, ale też naraża ludzi na zakażenie. Wielu z uczestników protestu miało zasłonięte twarze, co może ograniczać rozprzestrzenianie się wirusa, jednak zachowywanie bezpiecznego dystansu nie było możliwe.


To kolejny z serii protestów w Londynie po śmierci Floyda - w piątek podobny odbył się na Trafalgar Square, zaś na niedzielę zaplanowany jest kolejny, przed ambasadą amerykańską. Demonstracje odbyły się w sobotę także w innych brytyjskich miastach - m.in. w Manchesterze, Glasgow, Edynburgu i Cardiff.

Demonstracje w Wielkiej Brytanii mają spokojny przebieg - w odróżnieniu od tych w USA, które szczególnie w pierwszych dniach po śmierci Floyda przeradzały się w gwałtowne zamieszki.