Blisko 70 tysięcy euro kosztowała kilkudniowa akcja poszukiwania dwóch rodzin wczasowiczów, po których ślad zaginął na Francuskiej Riwierze. Okazało się, że po prostu... wrócili do domu.

Dwa wywrócone kajaki turystów, którzy rzekomo zaginęli, zostały odkryte przy brzegu rwącej rzeki w sławnym kanionie Gorges de Verdon. W poszukiwaniach uczestniczyło m.in. wojsko, policja i żandarmeria z helikopterami. Okazało się, że kajaki naprawdę się wywróciły na rzece, ale wczasowiczom się nic nie stało - pokłócili się, porzucili wypożyczony sprzęt i postanowili skrócić swoje wakacje.

Kiedy w nadsekwańskich mediach zrobiło się głośno o ich "zaginięciu", przestraszyli się ewentualnych konsekwencji prawnych i finansowych i nie powiadomili policji, że są cali i zdrowi. Z tego powodu poszukiwania były kontynuowane. Okazało się jednak, że z prawnego punktu widzenia beztroskich turystów nie można zmusić do pokrycia kosztów akcji. Zapłacą tylko grzywny w wysokości 35 euro.

Francuskie MSW apeluje do turystów, by informowali o zmianach planów w czasie ryzykownych wypraw - np. o spływie kajakami po rwących rzekach - by uniknąć bardzo kosztownych i bezcelowych akcji ratunkowych.

Już tydzień temu służby ratunkowe z helikopterami przez cały dzień szukały turysty, który rzekomo zaginął kąpiąc się w oceanie. Mężczyznę odnaleziono wtedy... na dworcu kolejowym.

37-letni turysta kąpał się - mimo złej pogody - w Atlantyku koło plaży w kurorcie Arcachon w Akwitanii. Według przerażonych świadków nagle zniknął pośród wysokich fal. Wezwano natychmiast służby ratunkowe, które wysłały na jego poszukiwanie statek, motorówki i trzy helikoptery. Ratownicy obawiali się, że może on walczyć z silnymi prądami oceanu, które odciągają go od brzegu i grozi mu utonięcie.

Całodniowe poszukiwania nie dały rezultatu. W końcu żandarmeria odnalazła "zaginionego" mężczyznę... na dworcu, kiedy wsiadał z plecakiem do pociągu, by jechać do innego kurortu w poszukiwaniu lepszej pogody. Wyjaśnił, że po prostu zanurkował i wyszedł z wody po drugiej stronie plaży.

Służby ratunkowe przyznają, że nie mogą żądać od niego pokrycia astronomicznych kosztów akcji ratunkowej, bo jego życie nigdy nie znajdowało się niebezpieczeństwie i to nie on wezwał ratowników na pomoc.