To, co dzieje się w ostatnich godzinach na Białorusi, jest nie do zaakceptowania - oświadczył premier Donald Tusk. Premier zapowiedział twardsze niż dotychczas reakcje na postępowanie władz białoruskich.

Oczekiwanie prezydenta Alaksandra Łukaszenki, że świat, Europa czy Polska przejdą do porządku dziennego nad tymi zdarzeniami, jest złudzeniem - mówił szef rządu na konferencji prasowej po posiedzeniu Rady Ministrów. Jak podkreślił, niezależnie od tego, na ile i jak, prezydent Białorusi tłumaczy i usprawiedliwia swoje postępowanie, nie ma dla takich działań wobec opozycji żadnego usprawiedliwienia.

Tusk przyznał, że bardzo trudno prowadzić skuteczną politykę wobec Białorusi, a sankcje z reguły "przynoszą dość mizerne skutki". Może (sankcje) są dotkliwe dla niektórych mieszkańców, czy dla części społeczeństwa, ale de facto nie przynoszą oczekiwanych zmian politycznych - ocenił premier i zaznaczył jednocześnie, że społeczność międzynarodowa, w tym Polska, muszą wyraźnie powiedzieć, że Łukaszenka i władze Białorusi nie wykorzystały szansy, jaką była gotowość, otwartość Unii Europejskiej do współpracy na rzecz zmian na Białorusi.

Przez kilka miesięcy reżim prezydenta Łukaszenki demonstrował gotowość do otwarcia. Uważam, że zarówno polska, jak i europejska dyplomacja dobrze zrobiły, że starały się tę szansę wykorzystać - ocenił premier. Okazało się jednak, że tej szansy, która się wytwarzała, Łukaszenka nie wykorzystał - podkreślił Tusk.

Według premiera strategia postępowania wobec Białorusi będzie musiała się zmienić. Staramy się dostosowywać środki i instrumenty do realnej sytuacji, nie mamy tutaj sztywnej, tępej doktryny, to znaczy "nie i koniec", albo pełnego otwarcia, niezależnie od tego, co się dzieje na Białorusi - podkreślił. Z całą pewnością nie pozwolimy nikomu wmówić, że wybory (na Białorusi) miały choćby pozór wyborów demokratycznych - podkreślił szef rządu.

Białoruska opozycja zakwestionowała wyniki niedzielnych wyborów prezydenckich, w których Alaksandr Łukaszenka zdobył niemal 80 proc. głosów. Siedmiu opozycyjnych kandydatów zatrzymano w nocy z niedzieli na poniedziałek. Rozpędzono demonstrację 20 tys. osób protestujących przeciwko fałszerstwom wyborczym. Prawie 600 osób skazano na kary do 15 dni więzienia za udział w "zamieszkach".